lipca 31, 2015

Orzechy Pieczone z Pieprzem Kolorowym - dla facetów i nie tylko ;)

Orzechy Pieczone z Pieprzem Kolorowym - dla facetów i nie tylko ;)


Moje Drogie Panie, a przede wszystkim Panowie. Dlaczego dziś tak? Wiem, że zaglądają na blog również mężczyźni, postanowiłam pomyśleć też o nich. Dla kobiety ubijanie kremówki, czy białek jest oczywiste, a dla faceta, który nie gotuje często lub nie potrafi ta nasza oczywistość jest czarną magią. Nie śmieję się, staram się zrozumieć, a przede wszystkim pomóc. Dziś zaczynam cykl przepisów banalnie prostych, dokładnie wytłumaczonych specjalnie dla Was Panowie. Jeśli macie jakieś sugestie lub uwagi, piszcie, dzięki temu uda mi się stworzyć kącik idealny dla Was. Z przepisów mogą oczywiście korzystać również kobiety, bo potrawy są pyszne.

Dziś orzechy pieczone, idealna przekąska do piwa, ale nie tylko. Można podać na stół gościom do przegryzania, albo podjadać je przy filmie. Są pyszne, a mnie smak urzekł na drugi dzień po upieczeniu. Spokojnie możecie użyć jednego rodzaju orzechów, ziemne, albo inne powszechnie dostępne. Ja użyłam takie jakie miałam.  Polecam. Źródło: Olga Smile.


Składniki:

Wykonanie:
W pierwszej kolejności włącz piekarnik i ustaw temperaturę na 200 stopni. Blachę lub prostokątną formę wyłóż papierem do pieczenia. Orzechy wsypujesz do miski. Ja użyłam też orzechów brazylijskich, one są dosyć sporych kształtów, więc je pokroiłam, ale tylko te, resztę zostawiłam w całości. Jak już masz orzechy w misce wsyp na nie zmielony pieprz kolorowy i sól. Na to wlej olej kokosowy i syrop klonowy, a jak nie masz, to użyj miodu. Jeśli Twój miód jest taki gęsty, że włożona łyżka w nim stoi to go lekko podgrzej w mikrofali lub wstaw słoik do gorącej wody na chwilę. Wracając do orzechów, masz już wszystkie składniki w misce, teraz wymieszaj wszystko tak, aby olej, miód i przyprawy pokryły każdy orzech. Mamy to? No to teraz przełóż zawartość miseczki do formy wyłożonej papierem i wstaw do piekarnika. Na zdjęciach niżej zobacz jak wyglądają orzechy na tym etapie, jeszcze przed wstawieniem ich do piekarnika.



I teraz musisz się skupić i pod żadnym względem nie siadaj do Facebook`a :) Przy komputerze czas przyspiesza i tym zwiększasz szansę na spalenie orzechów :) Więc zostań w kuchni, tylko około 10-15 minut. Wstawione do rozgrzanego piekarnika orzechy po 5 minutach przemieszaj je na przykład drewnianym widelcem, albo łyżką i niech się pieką dalej. Obserwuj je, będą zmieniać kolor, mają być lekko brązowe, takie jasno brązowe. Jak zobaczysz już taki kolor wyciągaj blachę/ formę z piekarnika. Teraz daj orzechom wystygnąć. Jak już będą zimne przełóż sobie do miseczki. Zanieś na stół gościom, albo otwórz piwko i przegryzaj sobie :) Powiem Ci tylko, że najlepsze są na drugi dzień. Jak chcesz zjeść je na drugi dzień, to przełóż wystudzone orzechy do pojemnika i zamknij go. Jeśli masz jakieś pytania, pisz śmiało, postaram się pomóc ;)
SMACZNEGO życzy BLONDYNKA :)

lipca 30, 2015

Smoothie z Nasionami Chia, Jarmużem i Jagodami

Smoothie z  Nasionami Chia, Jarmużem i Jagodami

Kilka dni temu mieliście okazję przeczytać na moim blogu recenzję książki "Dieta Aztecka Magiczna Moc Nasion Chia". Nigdy nie wypowiadam się w ciemno, podczas czytania chciałam sprawdzić, czy takim smoothie można się najeść, bo w pierwszej fazie właśnie na spożywaniu różnych smoothie się opiera. No i zrobiłam jedną z podanych propozycji. Zdziwiłam się, bo jest syte i głód bardzo długo nie wraca, w głowie w podświadomości tylko zostaje "no przecież nic konkretnego nie jadłaś, gdzie kotlecik?", ale to tylko psychika, bo fizycznie nie czułam się głodna. Czy smaczne? Pijałam smaczniejsze, ale to można podprawić pod swój gust, przyprawami i miodem lub innym syropem. Przepis dla ciekawskich. Ja tylko się przyznam, że często zabieram to smoothie do pracy zamiast kanapek, łatwiej mi wtedy przeżyć bez obiadu :)


Składniki(334 kalorie):
  • 1 szklanka wody mineralnej niegazowanej lub filtrowanej
  • 4 łyżki stołowe nasion Chia
  • 1/2 szklanki naturalnego, beztłuszczowego jogurtu greckiego
  • 1/2 szklanki jagód lub borówki amerykańskiej
  • 3 szklanki posiekanych liści jarmużu (bez łodyg)
  • 1 łyżeczka miodu

Wykonanie:
Wszystkie składniki zmiksowałam w blenderze do uzyskania gładkiej konsystencji.
SMACZNEGO życzy BLONDYNKA :)

lipca 29, 2015

Ach ta Rysia!

Ach ta Rysia!

Od zawsze chciałam mieć psa, ale styl życia i awersja do porannego wstawania wyeliminowała taką możliwość. Tak więc przyznaję, że nie mam żadnego zwierzątka w domu. W każdym bądź razie tak mi się wydawało. Aż do dziś!



Zacznę od początku. Nie jestem ogrodnikiem pasjonatą, nawet amatorem. Określiłabym się jako "balkonowy ogrodnik abstrakcjonista". Sadzę, sieję na wyczucie i zgodnie z moimi kaprysami. Jak rośliny żyją, ja się cieszę, bo lubię zielony balkon. Od kilku lat zawsze mam na nim zioła i pomidory koktajlowe i kilka innych, w każdym bądź razie zielono.

Co roku zwykle rozprawiam się szybko i skutecznie z mszycami na poziomkach. W tym roku było podobnie. Pełnia lata, roślinki wyrośnięte, cudownie, gdyby nie dziury w liściach. Po przeprowadzonym śledztwie kilkanaście dni temu ujęłam na gorącym uczynku dwie zielone gąsienice. Od tamtej pory na moim balkonie zapanował spokój i harmonia, aż do dziś. 



Deszczowy poranek, kawa, leżak, cudnie! Patrzę, moja bazylia. Gołe badyle. Gdzie liście? Uschła? Ale tak? Hmm. Poszłam do kuchni odnieść filiżankę, wróciłam. Patrzę a tam ona! Gąsienica wspina się na pozostałości po bazylii.Rysia jedna! 



W tym momencie dotarło do mnie, że mam zwierzątko, takie balkonowe. Nie mogę jeszcze rozgryźć tych istot. Poprzednie dwie żarły miętę, przechadzały się po rozmarynie. Ponadgryzały liście borówki amerykańskiej i szałwię. A ta? Popróbowała świeżo wyrośniętą rukolę, ale chyba jej nie smakowało, za to widocznie urzekła ją bazylia. Gdzie się to w niej mieści? Imponujący apetyt! Kurcze, z jednej strony fajnie widzieć jak smakuje coś co stworzyłam, ale czemu te cholerne gąsienice upatrzyły sobie mój balkon jako stołówkę?



Nie jestem zła, każdy radzi sobie jak umie. Kamień z serca, że nie ruszają na razie moich pomidorów które zaczynają owocować, a stały obok. Czyżby pomidory były na deser? Nie wiem. Się zobaczy :) Po śladach jakie zostawiają, czyli podziurawionych liściach wnioskuję, że dbają również o aktywność fizyczną, bo przechadzają się po całej długości balkonu, a jest to 5 metrów ponad, a ta dzisiejsza, dodatkowo dorzuciła sobie wspinaczkę wysokogórską, bo rukola stała dużo wyżej niż bazylia, bo na parapecie.



Lekko rozbawiona zaczynam szperać w necie w poszukiwaniu informacji o przeciwniku, bo jak na razie działałam po omacku, a teraz skoro mam być myśliwym, postanowiłam uzbroić się w wiedzę. Hodowcą nie będę, bo widząc apetyt tych zielonych potworków, nie nadążałabym sadzić roślin, które mogłyby skonsumować. 

Uwielbiam motyle, są takie piękne!

lipca 28, 2015

Kokoski, Kokosanki,Kostka Kokosowa, czy Lemingtony?

Kokoski, Kokosanki,Kostka Kokosowa, czy Lemingtony?

Po pierwsze, Kokoski to nazwa, którą od zawsze używamy w domu przy określaniu tego przysmaku. W nazwie napisałam kilka nazw, z którymi kojarzy Wam się ten przysmak. Po drugie przepis już od 2013 roku siedzi na blogu, ale był tylko na wersję jasną, dziś dodam, że wersja ciemna jest mega pyszna :) Przepis pochodzi z notesu mojej mamy, tak jest to przepis na ciasta do Metrowca,  kilka lat temu kiedy chciałam pierwszy raz przygotować te nasze kokoski, nie miałam już możliwości zapytać mamy jakiego przepisu używała do tego, więc wybrałam z notesu przepis na ciasto do Metrowca, bo jest mokre, a zarazem delikatne i w taki sposób już sobie robię kilka lat te Kokoski. Moje dziecko szaleje za nimi, a ja? Ja nie lubię etapu obtaczania :) Ale da się przeżyć.

Na koniec zauważyliście, że zdjęć jest ciut więcej niż zwykle, ostatnio spotkałam się z kilkoma komentarzami, że lubicie widzieć etapy przygotowania i prosiliście mnie, abym to uwzględniła w przyszłości. Przyszłość nadeszła i pamiętałam :) Postaram się pamiętać też przy następnych przepisach, bo ja wiem co i jak, większość z Was też, ale wiem, że są osoby, które się uczą i to co dla mnie oczywiste, dla innych takie nie koniecznie jest, więc mam nadzieję, że pomogłam troszeczkę tymi zdjęciami :)


Składniki (proporcje na 1 keksówkę):
  • 3 jajka
  • 170 g cukru
  • 170 g mąki pszennej
  • 1/4 szklanki oleju
  • 1/4 szklanki wody
  • 1 łyżeczka proszku do pieczenia
*jeśli chcecie zrobić wersję kakaową, odejmijcie od podanych proporcji 2 łyżki mąki pszennej, a w to miejsce dodajcie kakao gorzkie.

Ja zrobiłam w obu wersjach. Podane składniki to ilość potrzebna do upieczenia ciasta w jednej keksówce!  

DODATKOWO:
  • wiórka kokosowe (dużo, ok. 2 opakowania)
  • Ganache <----- to link do przepisu, wystarczy, że klikniesz nazwę ;)

Wykonanie:
Jak widać na zdjęciach w pierwszej kolejności przygotowuję sobie składniki. Keksówki wyłożyłam papierem, ale tylko dno, masłem posmarowałam tylko te miejsca, w których znajduje się papier do pieczenia,  czyli dno i krótsze boki. Na koniec papier oprószyłam bułką tartą. Włączyłam piekarnik i ustawiłam temperaturę 180 stopni.
No i teraz zaczyna się cała akcja :)

Jajka zmiksowałam z cukrem na jasną puszystą masę tak jak to widać na zdjęciu wyżej. Miksowałam do czasu rozpuszczenia się cukru.  Następnie nadal miksując dodałam połowę mąki i proszku do pieczenia, oczywiście wcześniej przesiałam. Potem wlałam wodę z olejem, oczywiście nadal miksując i na koniec resztę mąki. Tu zmiksowałam do momentu połączenia się składników. Masy wyglądały tak jak na zdjęciach niżej.


Jeśli będziecie przygotowywać od razu dwa ciasta tak jak ja, to powiem Wam jak ja to robiłam, aby gotowe ciasto nie musiało zbyt długo czekać na wstawienie do piekarnika. Tak już widzieliście jak przygotowałam sobie składniki, w pierwszej kolejności miksuję w jednej misce jajka z cukrem, potem miksuję jajka w drugiej misce i reszta tak jak w przepisie, czyli mąka z proszkiem do pieczenia, olej z wodą, mąka z proszkiem i do formy. A drugie identycznie tylko do maki z proszkiem dochodzi kakao.


Gotowe ciasta wlane do keksówek wstawiłam do piekarnika nagrzanego do 180 stopni i piekłam 30 minut. Po tym czasie sprawdziłam wykałaczką stan upieczenia ciasta, było gotowe. Wiem, że piekarniki pieką różnie, więc pieczemy do suchego patyczka. Ja piekłam 30 minut i po tym czasie upieczone ciasta wyciągnęłam z piekarnika i w formach odstawiłam do wystudzenia. W czasie kiedy ciasto stygło, ja zajęłam się przygotowaniem ganache.


Kiedy ciasto wystygło, nożem odkroiłam dłuższe boki i wyciągnęłam na deskę. Najpierw pokroiłam na ok. 2 cm kromki, a potem każdą kromkę przecięłam na 3 mniejsze kawałki. 


Każdy kawałek zamaczałam w wystudzonym,ale nadal rzadkim ganache, a potem obtaczałam w wiórkach kokosowych. Robiłam to przy pomocy dwóch widelców, niestety, dziecko było na boisku, a ja miałam zajęte obie ręce i nie miałam jak zrobić zdjęcia.


Gotowe kostki kokosowe układałam na tacy, a po skończeniu wstawiłam tace do lodówki. Po 30 minutach kostki były gotowe, a najlepsze były po godzinie :)
SMACZNEGO życzy BLONDYNKA :)

lipca 26, 2015

Blondynka o Diecie Azteckiej

Blondynka o Diecie Azteckiej


Jakiś czas temu wpadła mi w ręce książka "Dieta Aztecka Odchudzająca Moc Cudownych Nasion Chia", którą napisał Dr. Bob Arnot. Byłam pewna, że z niej dowiem się więcej o nasionach Chia, o których wiem już bardzo dużo, gdyż mam z nimi do czynienia od ponad roku. Dlatego umknęło mojej uwadze wyrażenie "Dieta Aztecka":) 



Jeśli chodzi o mnie i diety, nigdy nie miałam na tyle determinacji, silnej woli, ani ochoty na stosowanie jakiejkolwiek. No dobra, kiedyś zdarzyło się mi być na diecie, cały jeden dzień :) Można powiedzieć, że miesięczną dietę zrobiłam w jeden dzień. Ja po prostu nie wyobrażam sobie, aby odmawiać sobie potraw,które lubię. Nie odmawiam, ale w sezonie intensywnie trenuję kolarstwo i spalam ogromne ilości kalorii. Zresztą dieta kojarzy mi się z byciem głodnym. Książka jednak mnie zaskoczyła, ale zacznę od początku.



Przeczytałam ją jednym tchem. Otworzyłam z ciekawością, a potem chłonęłam słowa autora i z każdą kolejną stroną miałam coraz większą ochotę przejść na tą dietę. Czyżby doktor Bob miał dar przekonywania? Dodatkowo sympatię zyskał przez informację, że też jeździ rowerem :) Poza tym pisze, że będąc na diecie azteckiej poprawi się humor, podniesie się energia i traci się na wadze. Normalnie bajka. Wszystko się zgadza, jeśli człowiek uprawia jakikolwiek sport, podnosi się się poziom endorfin, człowiek jest szczęśliwszy, pełen energii (piszę to na podstawie własnych doświadczeń). Dwa, jak człowiek jest aktywny fizycznie, waga spada. Po co więc ta dieta? 

Rozpisana jest na 3 fazy. Pierwsza faza smoothie, czyli zalecane jest picie trzech smoothie dziennie, po południu dozwolone są przekąski (orzechy brazylijskie, pomidory, seler, wiele innych i co ciekawe jest na liście nawet popcorn z mikrofali). Można wnioskować, ze głód nie dokucza. To akurat sprawdziłam, przygotowałam jedno z przykładowych smoothie i wypiłam. Byłam zaskoczona, bo naprawdę czułam się najedzona! Mało tego, głód mnie nie dopadł przez długi czas. Czyli jest to możliwe. 



Druga faza to wprowadzenie posiłków stałych, smoothie zostaje, ale w już nie trzy :) W tej fazie zalecane jest wprowadzenie również ruchu.
Trzecia to przyzwyczajenie do nowych nawyków. Nie będę streszczać całej książki, bo warto ja przeczytać. Dużo dowiedziałam się o ładunkach glikemicznych, jak wpływają, ich wartości i jak wpływają na nasz organizm. Dlaczego po fast food`ach ciągle jesteśmy głodni. Czym się trujemy, czego powinniśmy unikać. Nawet jak nie zamierzamy przechodzić na żadną dietę, to dobrze byłoby zwiększyć własną świadomość na temat jedzenia.



Co powiem na koniec? Mimo, iż nie przeszłam na dietę aztecką, jestem pewna, że działa tak jak ją opisano w tej książce. Sensowne podejście, żadnych obietnic typu bądź na diecie, leż na kanapie i chudnij. To nie jest dieta cud! Każda praca nad pozbyciem się zbędnych kilogramów to naprawdę ciężka praca. Dieta ułatwia, nasiona odżywiają, ale też trzeba się ruszać. 



Mimo fascynacji książką, ja na nią nie przejdę z kilku przyczyn: jestem niekonsekwentna w kwestii jedzenia, nie umiem omijać schabowego, sera camembert i wielu innych, poza tym mój tryb życia jest bardzo niestabilny, pracuję i w dzień i w nocy, a jak w nocy to w dzień śpię i jak ja miałabym się trzymać dopołudniowych smoothie i popołudniowych przekąsek? No właśnie :) W moim przypadku mało realne. Ja przeczytałam książkę od deski do deski, Wam też proponuję, bo może ktoś z Was skorzysta, a Ci którzy nie zamierzają lub dieta jest niepotrzebna też powinni poznać treść, gdyż świadomość tego jak wpływają na organizm produkty, które zjadamy na co dzień jest dosyć istotna, dla mnie bardzo.
Książkę możecie nabyć w księgarni wydawnictwa ILLUMINATIO,adres dostępny jest po kliknięciu linku obok.
SERDECZNIE Was Pozdrawia
Wasza BLONDYNKA :)

lipca 25, 2015

Lody Cynamonowe i Wiśniowe

Lody Cynamonowe i Wiśniowe

Pamiętacie Lody Śmietankowe i Truskawkowe Domowe - Najlepsze! ? Dziś przedstawiam Wam wersję z cynamonem i wiśniowe. Uwielbiamy cynamon, więc pokusiłam się na dodanie go zarówno do lodów, przygotowałam bezy z jego dodatkiem i podałam na syropie cynamonowym. Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że jest go za dużo? Otóż, wcale nie! Cynamon cejloński nie jest tak intensywny.Nam takie połączenie bardzo smakowało, a lody z bezami to dla nas duet idealny.



Składniki na ok 1 litr lodów:
  • 2 szklanki mleka (500 ml)
  • 1 szklanka śmietanki kremówki 30% (250 ml)
  • 5 żółtek
  • 1/2 szklanki cukru
  • 2 łyżeczki cynamonu Cejlońskiego (jeśli dodasz zwykły cynamon, dodaj go max. półtorej łyżeczki)
  • 200- 300 g zmiksowanych wiśni
  • syrop cynamonowy
  • *opcjonalnie bezy cynamonowe

Do rondelka wlałam 1 i 1/2 szklanki mleka, wsypałam cukier, cynamon i na wolnym ogniu podgrzewałam mleko do momentu rozpuszczenia cukru. Nie wolno dopuścić do zagotowania! W między czasie do miseczki wybiłam żółtka, do których dolałam połowę szklanki mleka i  roztrzepałam wszystko w miseczce. Kiedy cukier w rondelku rozpuścił się, cały czas mieszając do rondelka wlałam roztrzepane żółtka z mlekiem i cały czas mieszając nadal podgrzewałam na małym płomieniu. Podgrzewałam do momentu zgęstnienia płynu, ma przypominać konsystencję bardzo rzadkiego kisielu. Kiedy już osiągnęłam tą konsystencję, rondelek wstawiłam do komory zlewy wypełnionej zimną wodą i w taki sposób studziłam zawartość rondelka. Kiedy mleko z żółtkami już było zimne ubiłam kremówkę i wlałam do miej masę mleczno-żółtkową i wymieszałam wszystko do połączenia się składników. Masę lodową wstawiłam do lodówki na całą noc, chociaż można wstawić  na ok. 30 minut do zamrażalnika i co jakieś 10 minut dobrze przemieszać masę. Schłodzoną masę wlałam do maszyny i zgodnie z instrukcją zrobiłam lody. Połowę masy lodowej przełożyłam do pojemnika, a drugą pozostawiłam w maszynie do lodów i nadal się w niej mieszała, dolałam do niej zmiksowane wiśnie z odrobiną cukru i mieszałam nadal. Kiedy masa lodowa wiśniowa ładnie zgęstniała przełożyłam ją do pojemnika i wstawiłam do zamrażarki. Tym razem lody podałam w talerzu na syropie cynamonowym.


Lody można wykonać również bez maszyny do lodów, jednak konsystencja i puszystość będzie się trochę różnić od tej po maszynie do lodów. Przy metodzie bez maszyny po prostu masę lodową wkładamy do zamrażarki i przez 3 godziny mrożenia co 30 minut musimy wyciągnąć pojemnik z lodami i przemiksowywać mikserem lub przemieszać łyżką.
SMACZNEGO życzy BLONDYNKA :)

lipca 24, 2015

Wiśnie w Rumie

Wiśnie w Rumie

Pijane wiśnie? Oj przydadzą się! Do ciast oczywiście i do drinków na przykład. Nie rozcieńczałam rumu, no bo jak w rumie to w rumie, cukru też nie dodawałam zbyt dużo, a i postawiłam na zdrowszy cukier, bo cukier trzcinowy. Czy zrobiłam dużo? Nie. Tylko kilka małych słoiczków. Nie potrzebuję więcej. Zresztą z przetworami staram się mocno hamować, bo ostatnio dokonałam pewnego odkrycia. Zajrzałam do piwnicy, a tam jeszcze tyle słoików z zeszłego roku. Obiecałam sobie, że w tym roku będę robić mniejsze ilości :)


Składniki:
Wykonanie:
Wiśnie umyłam, wydrylowałam spinaczem, a jak? Na fan page`u bloga możecie znaleźć filmik jak to zrobiłam. Tak przygotowane wiście układałam warstwami, każdą warstwę przesypałam łyżeczką cukru trzcinowego. Całą zawartość zalałam rumem. Czy cukier się rozpuści? Tak, co jakiś czas lekko otrząsałam słoikiem i rozpuścił się, nie czułam potrzeby podgrzewania, ani pasteryzowania słoików, bo to przecież sam alkohol.
SMACZNEGO życzy BLONDYNKA:)

lipca 24, 2015

Dżem z Czerwonej Porzeczki

Dżem z Czerwonej Porzeczki

Co roku coś kombinuję z czerwonej porzeczki. Nie kupuję w  dużych ilościach tak jak to u mnie bywa z truskawkami, czy malinami. Przerabiam tylko tyle ile zerwę z krzaków na działce. Część owoców mrożę, a część wkładam do słoików. Obie wersje wykorzystuję potem do ciast. Porzeczki zawierają dużo pektyn, więc nie ma potrzeby dodawania środków żelujących, zresztą ja od jakiegoś czasu unikam takich środków. Co mi tam wyszło? Taka porzeczkowa coś a`la galaretka. Na zdjęciu niżej widzicie jak sobie wykorzystuję słoiczki po przetworach ETERNO. Lubię je, bo są małe i bardzo poręczne, a firmę też lubię, bo są uczciwi wobec klientów i nie idą na ilość, ale na jakość ;) To tak na marginesie :)

Składniki:
  • 1 kg czerwonej porzeczki
  • 500 g cukru
Wykonanie:
Porzeczkę opłukałam, obrałam, znaczy się pozbyłam się ogonków, gałązek. Tak przygotowane owoce zmiksowałam w blenderze, przelałam d woka i smażyłam na malutkim płomieniu. W trakcie smażenia wsypałam cukier. Ze smażeniem porzeczek idzie szybko. W momencie, w którym porzeczki stały się gęste przełożyłam je do wyparzonych słoiczków, zakręciłam i ostawiłam na ściereczce dnem do góry i pozostawiłam do ostygnięcia. Myślę, że metoda znana jest większości, a dla tych co nie wiedzą napisałam te kilka słów.
SMACZNEGO życzy BLONDYNKA :)

lipca 23, 2015

Sernik Jagodowy - pieczony!

Sernik Jagodowy - pieczony!

Serniczek. Jak my lubimy pieczone serniczki. Ten kolor, a smak? Cudnie! Wykonanie banalnie proste. Wszystkie składniki do jednej miski, zmiksować i gotowe! Pieczenie, a potem najtrudniejszy etap, na noc do lodówki. Jak tu się powstrzymać, aby nie uszczknąć chociaż kawałeczek? Spokojnie, powstrzymaliśmy się :) Jedyne co nie poszło zgodnie z planem to moja głupota wygrała. Chciałam na śmietanie zrobić wzorki widelcem, ale robiłam to przy otwartym piekarniku, sparzyłam dłoń i zamiast wzorku powstało rozmazane fioletowe tło, ale co tam! Nie ma się czym przejmować :) Upiekę następny i pokażę innym razem ;) W każdym bądź razie sernik pyszny i wart upieczenia. Źródło: Moje Wypieki.


 Składniki na tortownicę 23 cm:

SPÓD:
  • 150 g ciastek pełnoziarnistych
  • 50 g roztopionego masła
Ciastka wrzuciłam do malaksera, zmiksowałam na proszek, dodałam roztopione masło i jeszcze chwilkę zmiksowałam. Tortownicę wyłożyłam papierem do pieczenia wypuszczając nadmiar poza tortownicę. Masę ciasteczkową wyłożyłam do tortownicy i pokryłam nią spód i boki formy, wstawiłam do lodówki.


POLEWA ŚMIETANOWA:
Wszystkie składniki dokładnie zmiksowałam.


MASA SEROWA:
  • 750 g twarogu półtłustego lub tłustego, dwukrotnie zmielonego
  • 2 łyżeczki ekstraktu z wanilii (użyłam domowego)
  • 220 g drobnego cukru
  • 4 jajka
  • 2 łyżki mąki pszennej 
  • 1 łyżka soku z cytryny
  • 250 g jagód (zmiksowanych , można przetrzeć przez sitko, ale ja tego nie robiłam)
Wszystkie składniki powinny być w temperaturze pokojowej. Wszystkie składniki umieściłam w misce i wszystko razem zmiksowałam do połączenia się składników. Nie miksowałam zbyt długo, żeby nie napowietrzyć masy, bo potem sernik mocno by wyrósł i gwałtownie opadł. Zmiksowaną masę serową wlałam do tortownicy na spód ciasteczkowy. Wstawiłam do piekarnika nagrzanego do 150 stopni i piekłam przez około 60 minut. Każdy piekarnik jest inny i możecie pieczenie przedłużyć do 75 minut. Wierzch ma być sprężysty. Po tym czasie na upieczony sernik wylałam polewę śmietanową, wyrównałam i piekłam jeszcze 10 minut. Potem wyłączyłam piekarnik i studziłam sernik w piekarniku z uchylonymi drzwiczkami. Wystudzony sernik wstawiłam do lodówki na całą noc, chodzi tu aby sernik chłodził się przez 12 godzin. Potem tylko udekorowałam świeżymy jagodami i listkami mięty.
SMACZNEGO życzy BLONDYNKA :)



Drukuj

Copyright © 2016 Blondynka Gotuje , Blogger