lutego 29, 2016

Ale która jest lepsza?

Ale która jest lepsza?

Na początku opowiem Wam pewna historię.
Jakieś dziesięć lat temu, kiedy byłam z dzieckiem we Włoszech pierwszy raz zetknęłam się z obieraczką do warzyw. Zawsze ten przedmiot uważałam za zbyteczny, warzywa obierałam małym zagiętym nożykiem. Jednak tam musiałam opanować umiejętność używania tego sprzętu, bo w kuchni miałam do dyspozycji nóż szefa kuchni o 30 cm ostrzu i obieraczkę. Jak się domyślacie obieranie ziemniaków, czy marchewki taką "maczetą" było dość trudne, żeby nie napisać niemożliwe. Siłą rzeczy musiałam opanować tą obieraczkę. Skończyło się na tym, że po dwóch miesiącach przed wyjazdem kupiłam sobie do Polski identyczną i mam ją do dziś. Od tamtej pory nie wyobrażam sobie funkcjonowania w kuchni bez tego małego sprytnego przedmiotu. Kiedy moje dziecko lekko podrosło dołączyło do "obieraczkowego klubu".



A co na to Fiskars?
Jeśli chodzi o obieraczki tej firmy są one o niebo ładniejsze i wygodniejsze od mojej włoskiej staruszki. Dodatkowym plus dostają za bardzo ostre ostrza ze stali nierdzewnej. Ruchome oczywiście. Dość pewnie leżą w dłoni, dzięki temu, że mają lekko silikonowane rączki, ale tu coś za coś, bo przez to silikonowanie wycierając je bawełnianą ściereczką do naczyń zawsze jakieś drobne włoski ze ściereczki zostają, ale czy to jest wada? Dla mnie nie, zresztą obieraczki trzymam zamknięte w szufladzie.
Znaczy się działa, jak to widać tu wyżej :)
Ale która lepsza?
To zależy. Ja osobiście nie przepadam za pionowymi, bo nauczona jestem na takiej z poziomymi ostrzami, a z kolei mój syn woli tą pionową. Wy pewnie też macie swój ulubiony model, ale czy wybierzecie pionową, czy poziomą to z pewnością będziecie zadowoleni jakością i ostrymi nożykami. Cena też jakoś nie wbija w fotel, zresztą to zakup na wiele lat przecież.
Ps. Dla mnie obie to są obieraczki, ale gdybyście chcieli zerknąć na stronę producenta tam nazwy lekko się różnią od mojego nazewnictwa domowego:
Wasza BLONDYNKA ;)

lutego 28, 2016

Surówka Colesław

Surówka Colesław

Colesław jest to jedna z ulubionych surówek zarówno moich jak i mojego syna. Tu przyznam się do "grzechu", ostatni raz robiłam ją jakieś 12 lat temu, a co jakiś czas kupowałam na wagę w osiedlowym sklepie. Dokładnie, kupowałam, nawet nie z lenistwa, może z wygodnictwa? Nie umiem tego racjonalnie wytłumaczyć. Ostatnio to był spontan, w sklepie wpadła mi w ręce nieduża kapusta i to było przeznaczenie, w głowie zagnieździł się Colesław i już. Nie chciało mi się nawet szperać w swoich zeszytach z przepisami w poszukiwaniu za moim przepisem, od razu polazłam do Margarytki i zrobiłam wszystko tak jak tam pisze, tylko zamiast z połowy kapusty zrobiłam z całej, no bo po co mi ta połówka, która by została? Jak się domyślacie narobiłam całą dużą michę surówki. Wykonanie trwało kilka minut, bo wszystko poszatkowałam w starym malakserze, potem tylko leżakowanie. A na końcu jedzenie, hmmm jakie to było dobre! Dokładnie taka jaką robiła nam moja mama i jaką kiedyś robiłam ja. Nie dodałam koperku, bo zapomniałam kupić, zresztą i tak dostałabym zakaz na koperek od Młodego :) To co? Robimy surówkę? Ta może leżeć w lodówce nawet kilka dni.



Składniki:
  • 1 mała główka kapusty
  • 3 średnie marchewki
  • 2 średnie cebule
  • 2 pełne łyżki majonezu
  • 6 łyżek jogurtu naturalnego
  • 6 łyżek mleka
  • 2 płaskie łyżki cukru pudru
  • 3 łyżeczki octu winnego lub soku z cytryny 
  • 1 łyżeczka soli
  • 1/2 łyżeczki pieprzu
  • 2 łyżeczki musztardy lub jak pisze Margarytka ostrego chrzanu
  • no i 2 łyżki koperku

Wykonanie:
Kapustę drobno poszatkowałam, cebulę pokroiłam w kostkę, a marchewkę obrałam i starłam na tarce o drobnych oczkach. Resztę składników (oprócz koperku) wymieszałam w miseczce i powstałym sosem zalałam kapustę z marchewką i cebulą. Dokładnie wymieszałam, misce przykryłam folią spożywczą i odstawiłam na na kilka godzin, można też na całą noc wstawić do lodówki. Ja po kilku godzinach wymieszałam ponownie i dolałam 2 łyżki mleka. Powiem Wam, że boska, dokładnie taka jaką lubię!
SMACZNEGO życzy BLONDYNKA :)

lutego 25, 2016

Udka Pieczone w Miodowej Marynacie z Pieczonymi Ziemniakami

Udka Pieczone w Miodowej Marynacie z Pieczonymi Ziemniakami

Te udka to taka moja podróż do przeszłości, kiedy byłam jeszcze nastolatką. Dlaczego? Otóż własnie w taki sposób marynowałam udka. Wlewałam do miski to co mi przyszło do głowy, ketchup, olej, miód, czosnek, przyprawy i zioła. Mieszałam i w takiej mieszance marynowałam te udka. Tak też mi zostało do dziś i nawet podobnie tłumaczę dziecku, żeby bawił się dodatkami. Kombinacji jest mnóstwo, proporcje zależą od tego ile macie tego drobiu do zamarynowania. Dziś dodatkowo znowu bawiłam się tą sprytną silikonową miską, a raczej hmmm..... oj tam, miska wielofunkcyjna, do pieczenia i nie tylko, czyli Steam Roaster firmy Lekue, ale o niej napiszę już wkrótce i pokażę kilka możliwości zastosowania tego produktu. Tymczasem, zapraszam Was do odwiedzenia sklepu, który znam już ...... kurcze już 3 lata! Tam są produkty na każdą kieszeń i te droższe markowe i tańsze, więc jak czegoś potrzebujecie to pędźcie śmiało do Przyjemne Gotowanie. Za obsługę i jej jakość ręczę. Zawsze zaskakują mnie ekspresową realizacją zamówienia. Dobra, o misce następnym razem, a ja zabieram się za pisanie przepisu, nie jest łatwo, bo piszę i płaczę, jakiś paskudny wirus mnie dopadł, a katar mam taki, że masakra, oczy non stop łzawią, ale nie ma co się użalać, trzeba działać :) A te udka przygotowywałam całkiem niedawno, właśnie w chwilach mojej niemocy, więc nie są czasochłonne, ani trudne, a jakie smaczne!


Składniki:
  • udka z kurczaka
  • świeżo zmielona sól (u mnie himalajska)
  • świeżo zmielony pieprz czarny
  • dowolna przyprawa do kurczaka (ja użyłam ostrej mieszanki w młynku Kamis)

Marynata:
  • 2 łyżki sosu Worcester (Worcestershire)
  • 2 łyżki miodu (użyłam akacjowego)
  • 2- 3 łyżki oliwy z oliwek lub oleju
  • 3-4 ząbki czosnku przeciśniętego przez praskę
  • czosnek niedźwiedzi
  • zioła prowansalskie
  • papryka mielona ostra


Ziemniaki:
  • kilka ziemniaków (wyszorowanych i pokrojonych w ćwiartki, ze skórką)
  • olej
  • majeranek
  • czosnek niedźwiedzi
  • sól

Wykonanie:
Udka umyłam pod bieżącą zimną wodą, osuszyłam ręcznikiem papierowym. Oprószyłam pieprzem, solą i ostrą mieszanką przypraw. Składniki marynaty wymieszałam razem, włożyłam do niej udka i wymieszałam, aby marynata pokryła udka. Miskę przykryłam folia spożywczą i odstawiłam na kilka godzin. 



Ziemniaki wyszorowałam pod zimną bieżącą wodą, osuszyłam ręcznikiem papierowym. Pokroiłam je w ósemki i dodatkowo każdy kawałek przekroiłam w poprzek na połowę. W małej miseczce wymieszałam olej z przyprawami, w tej mieszance maczałam kawałki ziemniaków, na końcu posoliłam je. 



Naczynie Steam Roaster (możecie użyć naczynia żaroodpornego lub głębokiej blaszki) spryskałam olejem. Na dno wyłożyłam ziemniaki, a na nie zamarynowane udka. Zamknęłam naczynie i wstawiłam do piekarnika nagrzanego do 180 stopni i piekłam max 40 minut. 





Pod koniec pieczenia otworzyłam naczynie i podkręciłam piekarnik do temperatury 220 stopni i piekłam w takiej temperaturze kilka minut, aby mocniej zrumienić udka. Czas pieczenia zależy od wielkości udek, po prostu co jakiś czas musimy sprawdzić miękkość mięsa i ziemniaków. Obiad podałam z surówką colesław.
SMACZNEGO życzy BLONDYNKA :)




lutego 25, 2016

Czy rozpylacz do oliwy jest potrzebny?

Czy rozpylacz do oliwy jest potrzebny?


Oj, na tą pompkę do rozpylania oliwy  to byłam nieźle napalona. W żaden sposób nie potrafiłam wybić go sobie z mojej głowy. Musiałam mieć i już!I wcale nie żałuję, bo normalnie jest zarąbista, chociaż ja nazywam ją rozpylaczem do oliwy :)

Ale po co mi to? Przecież to gadżet.
A wcale nie! Dla mnie to bardzo użyteczny przedmiot. Trzymam w nim oliwę z oliwek, a czasami olej. Pryskam sałatę, patelnię przed smażeniem, blachy przed pieczeniem. Spryskuję rybę przed smażeniem i dzięki temu przyprawy mi z niej nie spływają, które sypię bezpośrednio na nią. Spryskuję też chleb przed długim wyrastaniem, aby nie zsychał się z wierzchu. Zastosowań mogłabym wypisać o wiele więcej.




Dlaczego taki świetny?
Bo różowy :) A tak całkiem poważnie, to oliwa, czy olej zamienia się w mgiełkę tak jak z dezodorantu. Wystarczy tylko co jakiś czas odciągnąć powietrze pompką, która pełni również funkcję zatyczki. Tą czynność dokładnie widać na filmiku, dlatego też go wstawiłam, aby Wam pokazać, bo na początku musiałam sama rozgryźć ten atomizer :)


Na koniec napiszę, że sklep Przyjemne Gotowanie, w którym nabyłam ten rozpylacz po raz kolejny udowodnił, że uprzyjemnia gotowanie produktami, które ma w swojej bogatej ofercie, a rozpylacze firmy Zeal mają w kilku fajnych kolorach. Ja tym razem kolor dopasowałam do swojej duszy, która jest mocno różowa, he he :)
Wasza BLONDYNKA :)

lutego 15, 2016

SINGIEL(ka)

SINGIEL(ka)

SINGIEL, samotny idiota, którego nikt nie chce? NIE! To ktoś, kto dokładnie wie czego chce i nie zadowala się półśrodkami. O!

Singielka, ta bez faceta, samotna, sama........ Kim jestem?

Nie podoba mi się żadne z tych określeń. Jedynie, które ewentualnie by pasowało to "ta bez faceta". Nieeeee, spokojnie, nie patrzcie tak. Nie jestem nieszczęśliwą, wiecznie przygnębioną i niezadowoloną z życia kobietą. Wręcz przeciwnie. Lubię swoje życie, ba! Tu Was zaskoczę. Jestem szczęśliwa. Noooo?! Bo lubię siebie i to moje życie. Jest nawet lepiej, bo mam swoje pasje i gdzieś mam to co myślą o mnie inni. No i najważniejsze. Ja nie muszę nikomu niczego udowadniać, bo to co chciałam sobie udowodnić udowodniłam, a modna i trendy być nie muszę, nawet bym nie chciała.

Ale to nienormalne, przecież wokół każdy kogoś ma, męża, żonę, chłopaka, dziewczynę, konkubenta itd. (przynajmniej w moim otoczeniu) A JA nie! A czy to byłoby normalne mieć kogoś, bo wszyscy mają? Tkwić w nieszczęśliwym związku i męczyć samą siebie i tą drugą osobę? Po co! No właśnie.


KOGO JA CHCĘ?

O tak, marzę o takiej wielkiej romantycznej miłości. Książę na białym rumaku, serenady pod balkonem (tiaaaa, musiałby głośno śpiewać, żebym usłyszała na ostatnim piętrze). Oooo, taki idealny to byłby kulturalny i miły macho (zaprzeczenie-wiem), do tego taki, z którym można by porozmawiać, pobzykać i żeby był fotografem, najlepiej jakby lubił fotografować moje żarcie na blog. I jeszcze żeby  był grafikiem i informatykiem i lubił pisać na komputerze (pisałby za mnie, dyktowałabym), takim co kochałby tak jak ja jeździć rowerem (ze mną oczywiście). No i żeby czytał w moich myślach, ale nie wszystkich, wiedział kiedy zaparzyć mi herbatę, a kiedy podać lampkę wina. Oooo, żeby śmieci też lubił wyrzucać (ja rzadko, rzadko to czynię). Żeby sprzątał po sobie, gotował kiedy mi się nie chce, żeby nie był chorobliwie zazdrosny i zapomniałabym, wysoki i przystojny koniecznie! Aaaaa, i żeby umiał wszystko naprawiać, ot taka złota rączka. No ja przecież wygórowanych wymagań nie mam :)

No i co? A gdyby się taki znalazał, to co? To ja bym tak nie chciała, bo ja przecież jestem taka nieidealna. I ten rower....... bez sensu, kiedy bym mogła ogarnąć swoje myśli, taką chwilę sama ze sobą? Dlatego ja chciałabym aby normalny był, taki ludzki i taki mój. Koniecznie odpowiedzialny i myślący i żeby mnie kochał i obudził w moim brzuchu motyle, bo się rozespały i to strasznie skurczybyki jedne. Już zaczynam się martwić, że stałam się nieczuła :)


Ale skoro nie ma, to nic na siłę. Etap "tylko mnie kochaj" mam za sobą, to zły pomysł, ktokolwiek, aby był, nie ważne że paruje toksycznymi wadami. Strata czasu. Dlatego ja w pełni świadomie jestem sama, bo ja wiem co lubię i czego chcę, a czego nie.

Czy Ja chcę być sama?
Nie sądzę aby którykolwiek singiel był w 100% szczęśliwy z tego, że jest sam. Człowiek to stworzenie stadne. Poza tym zgodnie z piramidą Abrahama Maslowa trzecim poziomem potrzeb, które są niezbędne w życiu KAŻDEGO człowieka jest potrzeba miłości i przynależności, czyli stworzenia więzi, miłości i bycia kochanym. To nie żadna tajemnica, że są takie dni, wieczory kiedy tak strasznie chciałoby się do kogoś przytulić, żeby ktoś przytulił, był. Bo nie da się przeprogramować człowieka. Tacy jesteśmy, że potrzebujemy być blisko z drugim człowiekiem i tu nadzieja robi dużą robotę, bo każdy singiel wie, że gdzieś tak, kiedyś spotka tego człowieka tylko dla siebie

Na koniec napiszę, że irytuje mnie jak widzę dwoje osób, które się kochają, ale nie doceniają tej miłości i trwonią czas i energię na kłótnie i fochy bez sensu. Więc szanujmy czas, ludzi, którzy nas szanują i doceniajmy to co mamy, bo każdy z nas ma wiele. 
KONIEC.

Wasza BLONDYNKA :)

lutego 14, 2016

Zakropkowana

Zakropkowana

"Połącz kropki" Thomas Pavitte bardzo czytelny tytuł. Kiedy dostałam informację, że takie książki do mnie jadą pomyślałam sobie, hmm może być zabawnie. Ba! Nawet byłam święcie przekonana, że machnę jeden rysunek, góra dwa i książki powędrują na półkę, albo jak syn będzie zainteresowany to jemu dam. 



Po książki musiałam się pofatygować osobiście, bo leniwemu listonoszowi nie chciało się pofatygować na czwarte piętro, a tego dnia byłam w domu! No cóż, jak mu się koperta nie zmieściła do skrzynki, zostawił awizo i dla niego sprawa załatwiona. No, ale zostawmy tego listonosza, w sumie łatwej pracy to on nie ma, na pocztę poszłam. W domu otworzyłam kopertę i to moje pierwsze wrażenie. Wow, ale duży format! Potem drugie wow, ale porządne kartki, takie grube i takie  gładkie. Trzecie wow tez było, każdą kartkę można wyrwać w taki sposób, aby nie uszkodzić naszego dzieła i nie trzeba było niczego wyrównywać nożyczkami. Wystarczy jakaś antyrama i gotowe, nasze arcydzieło może trafić na ścianę. No ale to nadal kropki do połączenia, książki trafiły na szafkę. A wieczorem? Wieczorem jak zwykle zielona herbata i dobry film. Po filmie miałam kłaść się już spać, bo rano do pracy, a wstawanie rano nie jest moja mocną stroną, ale coś mnie tknęło, wtedy  sięgnęłam po jedną książkę "Artyści", ha! Uśmiechnęłam się pod nosem, wzięłam czarny długopis, bo nie chciało mi się iść do drugiego pokoju po ołówek, pomyślałam "tylko kilka kropek, zobaczę jak to mi pójdzie, tylko kilka kropek i spać". No i tu się zaczęło. Normalnie magia. Trudno się oderwać, jak zaczęłam nie mogłam skończyć. Po dokładnie 60 minutach dobrnęłam do kropki o numerze 1000. I ta radość, duma jaka mnie rozpierała  na widok ukończonego rysunku. Ja nie potrafię ładnie rysować, a tu spod mojej dłoni wyszło takie dzieło. Z uśmiechem na twarzy położyłam się spać. Następnego dnia jak dziecko czekające na słodycze nie mogłam doczekać się wieczoru, kiedy znowu usiądę i zacznę łączyć  kropki. Ta ciekawość jak to wyjdzie, to skupienie przy tym aby się nie pomylić. Ta radość przy ukończeniu rysunku. Bezcenne.



Zauważyłam, że podczas tych moich zabaw całkowicie się wyłączam od codziennych zmartwień. Całkowite skupienie na kropkach pozwala mojej głowie odpoczywać. To jest niesamowicie relaksujące. Mało tego, książka wciąga, mimo że nie ma tam nic do czytania ciągle wracam i wracam do niej. Już nawet martwię się co będzie jak już skończę ostatni rysunek. Drogie Insignis koniecznie musicie pomyśleć o wydaniu więcej takich książek, innych części. Zdradzę Wam też jak sobie wymyśliłam, postanowiłam codziennie kreślić jeden rysunek, w każdej książce jest ich 40. I wyszło mi, że kiedy skończę kreślić ostatni wtedy nadejdzie już moja wyczekiwana wiosna :)



Na koniec powiem Wam, że książka jest idealnym prezentem dla tych zabieganych, zapracowanych i zestresowanych. Książka dla Waszych dorastających dzieci, bo  i one będą miały niezłą frajdę z łączenia kropek. A ja? Ja się całkowicie zakropkowałam, takie moje ostatnie uzależnienie :)



Książki możecie nabyć w księgarniach internetowych oraz w tych stacjonarnych. 
Wasza BLONDYNKA :)

lutego 14, 2016

Pizza Calzone a stylu Reuben

Pizza Calzone a stylu Reuben

Bardzo lubię to ciasto do pizzy. Piekę na nim już od kilku lat. Kiedyś natknęłam się na nie na blogu Moje Wypieki. Wiele razy je już modyfikowałam i zawsze byłam zadowolona z efektu. Na moim blogu widzieliście pizze w różnych wydaniach, zawijane, nadziane bułeczki i wiele innych. Tym razem postanowiłam połączyć pastrami z ciastem do pizzy. Calzone, czyli jak to mówi mój syn wielki pieróg. Nie chciałam aby mięso wyschło, dlatego ukryłam je wewnątrz ciasta. Oj można się najeść do syta. Jeden taki pieróg zaspokoił głód mój i nastoletniego syna, ale składników i ciasta zostało, więc zawinęłam sobie w coś a`la nadziewany chlebek. Jak już całkowicie wystygł zawinęłam go w folię i włożyłam na noc do lodówki. Nazajutrz wzięłam kawałek do pracy, oczywiście nie spodziewałam się cudów, nastawiona byłam, że może być mało smaczny taki odgrzewany, a tu taka niespodzianka! Pokrojony w centymetrowe plastry i odgrzany w kuchence mikrofalowej był mięciutki i bardzo smaczny. W ogóle taka pizza tak posmakowała mojemu dziecku, że nie chciał słyszeć o pastrami w innym wydaniu, chciał pizzę, znowu, przecież dwa dni wcześniej jadł identyczną. No tak, nie ma co ukrywać, to połączenie i ten smak bardzo mu spasował. Fajnie!
Więcej o pastrami możecie poczytać w poście, który napisałam jakiś czas temu "Pastrami, co to jest i skąd się wzięło".




Składniki na 2 pizze:
  • niecałe 4 szklanki mąki pszennej
  • ok. 3/4 łyżki cukru
  • 1,5 łyżeczki soli
  • 1 łyżka oliwy z oliwek
  • 25 g drożdży świeżych
  • czasami wgniatam w ciasto ziarna czarnuszki
  • 1,5 szklanki wody ciepłej
*moja szklanka ma 250 ml



Nadzienie:
  • ok. 500 g odparowanego pastrami ( 1 kg kawałek parowałam w garnku do gotowania na parze przez 3 godziny, potem 30 minut odpoczywało)
  • 500 g kapusty kiszonej
  • ok. 150 g sera żółtego
  • dressing rosyjski
  • koniecznie przegryzajcie pastrami zimnymi ogórkami kiszonymi, ja przegryzałam ogórkami chili




Wykonanie:
W pierwszej kolejności do miski wsypuję sól, przesiewam 3 szklanki mąki. W mące łyżką robię dołek, do którego wsypuję cukier, kruszę drożdże i mieszając wlewam ciepłą, ale nie gorącą wodę. W taki sposób robię rozczyn. Miskę przykrywam lnianą ściereczką i odstawiam na kilka minut, aby drożdże "ruszyły", czyli spienią się i podwoją objętość. Po tym czasie wszystko razem mieszam łyżką, dosypuję połowę szklanki mąki i wyrabiam w rękach do momentu, w którym ciasto będzie odchodzić od dłoni. Jak jest mocno klejące dosypuję po trochu pozostałą mąkę, ale nie całą, zwykle zużywam 3 i 3/4 szklanki mąki. Kiedy ciasto odchodzi od dłoni wlewam łyżkę oliwy i wyrabiam do czasu, aż ciasto przestanie się błyszczeć. Wyrobione ciasto dzielę na dwie części i formuję dwie kulki, które układam na deskę oprószoną mąką, wierzch smaruję odrobiną oliwy z oliwek, przykrywam ściereczką i odstawiam do wyrośnięcia na około godzinę. Jak szybko rośnie zależy od temperatury w kuchni. W każdym bądź razie kulki mają podwoić swoją objętość. Jak już ciasto odpowiednio wyrosło, odgazowuję kulki uderzając pięścią w każdą z nich. W tym przypadku nie rozkręcałam pizzy w rękach, ale rozwałkowałam na kształt okręgu, który posmarowałam dressingiem rosyjskim (wcześniej przygotowanym), ale w taki sposób, aby boki były suche. Na połowę ciasta wyłożyłam warstwami starty na grubej tarce ser żółty, na to kilka warstw cienkich plastrów pastrami, na to kapustę kiszoną, ponownie ser żółty i połówką ciasta bez dodatków nakryłam wszystkie warstwy, boki zlepiając dokładnie, aby podczas pieczenia nic mi nie wyciekało. Pizzę ułożyłam na kratkę do pieczenia pizzy i wstawiłam do nagrzanego na 220 stopni piekarnika i piekłam około 20 minut.




Jeśli chodzi o ten chlebek, warstwy w podobnej kolejności, ale ciasto zwinęłam w rulon, boki chowając do środka.
SMACZNEGO życzy BLONDYNKA :)


lutego 14, 2016

Dressing Rosyjski

Dressing Rosyjski

O dressingu rosyjskim wspominałam Wam przy kanapkach Reuben. Wtedy jak na złość nie mogłam nigdzie dostać sosu Worcestershire, więc kombinowałam po swojemu i wyszedł pyszny dressing nierosyjski. Dziś napiszę i podam dokładny przepis na dressing rosyjski idealny do pastrami, ale także do domowych burgerów, frytek itd. Jest bardzo prosty i robię go często, bo jadamy go też z kanapkami. Tym razem przydał mi się do Pizzy Cazone w stylu Reuben. Mówię Wam, pyszności!



Składniki:
  • 3 łyżki majonezu
  • 3 łyżeczki ketchupu
  • 3 łyżeczki chrzanu
  • 2 łyżeczki sosu Worcestershire
  • 1 nieduża cebula
  • świeżo zmielony pieprz
  • szczypta mielonego chili


Wykonanie:
Wszystkie składniki umieściłam w pojemniku blendera i zmiksowałam na gładką i aksamitną masę. To wszystko Kochani. Potem sos przełożyłam do miseczki,wstawiłam do lodówki i zabrałam się za robienie pizzy.
SMACZNEGO życzy BLONDYNKA :)

Drukuj

Copyright © 2016 Blondynka Gotuje , Blogger