marca 31, 2016

Dwa rodzaje konsumentów

Dwa rodzaje konsumentów

Po krótkim codziennym maratonie po marketach zaczęłam się zastanawiać nad dwoma sprawami.

Pierwsza sprawa: Świadomość w kwestii zdrowego odżywiania zmierza ku lepszemu i slow food staje się coraz bardziej popularne. Skoro na półkach pojawia się coraz więcej produktów z grupy super food. Sklepy coraz bardziej dbają aby w koszach znajdował się szeroki wybór świeżych i różnorodnych warzyw i owoców. Więc skoro dbają to znaczy, że ludzie to kupują, a jak kupują to znaczy że jedzą. Super. Ja też korzystam, bo kiedyś o batatach w mojej okolicy mogłam pomarzyć tylko. a dziś mam je na co  dzień, tak samo jak z innymi produktami. Jakież to było moje zdziwienie jak zobaczyłam w osiedlowym markecie orzechy macadamia, czy nasiona chia, zawsze ściągałam je ze sklepów internetowych, a tu patrz, co rusz się o nie potykam :)

Druga sprawa: Trend slow food  się rozwija, ale rozwija się również druga gałąź - gotowe jedzenie. Czasami aż oczy przecieram jakie rzeczy widuję w sklepowych zamrażarkach: ciasto na pierogi, ciasto na piernik, gotowe spody do pizzy, desery, ciasta gotowe do zapieczenia i tak dalej i tak dalej. Kiedyś z gotowców w mojej pamięci utkwiło ciasto francuskie, jakieś amerykańskie zupy w puszkach i słoiczki Gerber dla maluchów. Tak mega fabryki produkujące soki, obiadki i deserki dla dzieci od 3 go miesiąca życia, a teraz? Teraz praktycznie jakby się uparł to nie trzeba nawet umieć gotować, kupujesz rozwijasz, pieczesz i patrz "perfekcyjne ciasto od ..... Pani Domu". Czyli tu też musi być zapotrzebowanie na te produkty, skoro firmy produkują je na taką skalę. Nie każdy przecież lubi gotować, nie każdy ma zasadę czytania etykiet na opakowaniach, nie każdy chce mieć czas na gotowanie (czas zawsze się znajdzie jak się chce) i tych konsumentów też należy szanować.

Tak więc na rynku jest tak zwana powiedzmy równowaga, dużo tego i dużo tamtego , bo każdy z nas jest inny, inaczej myśli, inaczej żyje. Więc nie nazywajmy tych od zdrowej żywności dziwakami, a tych od gotowców nie nazywajmy ludźmi którzy się trują. Ważne by w życiu zachować umiar i chciałabym aby więcej ludzi żyło z moim ulubionym przekonaniem: Żyj i pozwól żyć innym. Na siłę nikogo ani nie przekonamy ani nie nawrócimy.
MIŁEGO DNIA 
życzy BLONDYNKA :)

marca 30, 2016

Pikantne Udka Pieczone

Pikantne Udka Pieczone

Prosto i tanio. Jak zwykle łatwo i smacznie. Udka marynowane na ostro. Skórka mocno pikantna, mięso bardzo fajnie przeszło marynatą, ale w porównaniu do skórki nie było iście piekielne. Taki własnie był plan. W czym marynuję udka? Zwykle tym co wpadnie mi w ręce, zawsze na oko i na wyczucie. Ile czego dosypać? A tyle, żeby marynata miała konsystencję takiej luźnej papki :) Możecie bazować na dodatkach jakie podam niżej, albo dodajcie ulubione zioła, czosnek jeśli lubicie. A to moja dzisiejsza propozycja, którą upiekłam w moim ulubionym naczyniu Lekue Steam Roaster. Dlaczego ulubionym? Bo niezwykle łatwo się je myje, bo nie trzeba dodatkowo mięsa podlewać wodą, bo naczynie się zawija i dzięki temu mięso piecze się w marynacie i własnych sokach, pod koniec pieczenia wystarczy je otworzyć i przypiec skórkę.


Składniki|:
  • 2 udka ( u mnie była jedna ćwiartka, ale marynaty spokojnie wystarczy na dwie takie ćwiartki)
  • 1 łyżka pasty z chili sambal oelek
  • 1 łyżka sosu teiyaki
  • majeranek
  • sól
  • świeżo zmielony pieprz
  • 2 łyżki oleju
  • 1 łyżeczka miodu akacjowego lub innego
  • 2 ząbki czosnku przeciśniętego przez praskę

Wykonanie:
W pierwszej kolejności udka umyłam, osuszyłam ręcznikiem papierowym, na koniec oprószyłam solą i pieprzem. Do małej miseczki wyłożyłam sambal oelek, miód, czosnek,wlałam sos triyaki, olej i wsypałam majeranek. Wszystko razem wymieszałam widelcem. Marynatą posmarowałam udka z każdej strony i włożyłam je do pozostałej marynaty, miskę przykryłam folia spożywczą i odstawiłam na 2 godziny, można na dłużej. Po tym czasie udka przełożyłam do naczynia w którym zamierzałam piec (u mnie Steam Roast), możecie piec również w głębokiej blaszce, naczyniu żaroodpornym czy ceramicznym, tylko przykryjcie naczynie folia aluminiową, ja nie przykrywałam, bo moje naczynie można tak zamknąć. że folia nie jest już potrzebna. Piekłam udka około 30 - 40 minut w piekarniku nagrzanym do 180 stopni. Kiedy wbijecie widelec w mięso i będzie miękkie, możecie podkręcić temperaturę pieczenia do 220 stopni i piec kilka minut do czasu aż skórka stanie się lekko chrupiąca. To byłoby na tyle :)
SMACZNEGO życzy BLONDYNKA :)



marca 29, 2016

Mazurek Czekoladowo- Czekoladowy z Bakaliami

Mazurek Czekoladowo- Czekoladowy z Bakaliami


Ten mazurek wypatrzyłam u Margarytki już w zeszłym roku. Tak długo się do niego zbierałam, że zrobiłam go dopiero na te święta. Zrobię go też za rok, a nawet wcześniej, bo jest przepyszny. Mało tego wbrew pozorom jest bardzo łatwy i bardzo szybki w wykonaniu. Nie miałam pod ręką gotowanych żółtek, więc użyłam surowych. Wyszło mega pysznie,czekoladowo,słodko i ta struktura, mmmmniam! A w dodatku według mnie jest piękny! Uwielbiam!



Składniki (blacha 35 x 25 cm)

Ciasto:
  • 250 g mąki pszennej
  • 170 g zimnego masła
  • 2 żółtka
  • 100 g cukru pudru
  • 1 czubata łyżka ciemnego kakao
  • 2 łyżki zimnej wody
  • szczypta soli
Pomada:
  • 200 g gorzkiej czekolady 70% kakao
  • 1 puszka (530 g ) słodzonego mleka skondensowanego
  • 1 łyżeczka ekstraktu z wanilii (użyłam domowego)
Góra:
  • 50 g białej czekolady, grubo posiekanej
  • 50 g mlecznej czekolady, grubo posiekanej
  • 50 g gorzkiej czekolady, grubo posiekanej
  • 80 g orzechów laskowych i pecan, pokrojonych na kawałki
  • 40 g migdałów blanszowanych pokrojonych w słupki
  • 50 g chałwy waniliowej pokruszonej na kawałki
  • 30 g rodzynek namoczonych w rumie (u mnie rodzynki Black Jumbo)
  • 2 łyżki wiórków kokosowych
  • 8 suszonych moreli pokrojonych w paseczki
  • 3 suszone figi pokrojone w paseczki

Wykonanie:
Wszystkie składniki ciasta wrzuciłam do blendera i zmiksowałam, następnie wyłożyłam do miski i szybko zagniotłam. Ciasto zawinęłam w folię spożywczą i włożyłam do lodówki na około 30 minut. Ciasto nożna również zagnieść ręcznie, tak samo jak zagniatacie kruche.
W czasie, w którym ciasto chłodziło się w lodówce zabrałam się do krojenia czekolady, orzechów i bakalii, które potrzebne będą na wierzch. 
Po 30 minutach wyciągnęłam ciasto z lodówki, rozwałkowałam je i wyłożyłam nim dno blaszki 35 cm x 25 cm wyłożonej papierem do pieczenia. Pokałuwałam całe widelcem i wstawiłam do piekarnika nagrzanego do 180 stopni i piekłam 10 minut, wyciągnęłam je i pozostawiłam do wystudzenia, ale nie wyłączałam piekarnika!
W czasie, w którym ciasto stygło zabrałam się za pomadę, do rozdelka wlałam mleko skondensowane słodzone i podgrzewałam na małym ogniu, kiedy mleko stało się gorące wsypałam posiekaną czekoladę, wlałam ekstrakt z wanilii i mieszałam do czasu rozpuszczenia się czekolady. Kiedy mieszanka stała się gładka i błyszcząca zestawiłam rondele z ognia. Pomadę wylałam na wystudzony czekoladowy spód, na pomadę wysypałam pokrojoną grubo czekoladę, orzechy, bakalie i pokruszoną chałwę. Całość ponownie wstawiłam do piekarnika nagrzanego do 180 stopni i piekłam 15 minut w tej temperaturze. Po tym czasie blachę wyciągnęłam z piekarnika i upieczonego mazurka pozostawiłam do całkowitego wystygnięcia. Kiedy mazurek już wystygł wstawiłam go do lodówki na całą noc. Rano wyciagnęłam go z blaszki i pozbyłam się papieru do pieczenia.
SMACZNEGO życzy BLONDYNKA :)


marca 29, 2016

Deser dla Maluszka

Deser dla Maluszka


Kiedy spodziewamy się gości, zwykle staramy się przyjąć ich jak najlepiej, podać coś smacznego do jedzenia, czy słodkiego do kawy. A co jeśli wśród gości pojawia się prawie roczny maluch? Jak więc ugościć takiego człowieczka? Na pewno zdrowo i deser dostosować do jego diety. Ja postawiłam na prostotę, czyli jego ulubiona kaszka ryżowa Nestle o smaku owoców leśnych i truskawki. Truskawki oczywiście z pewnego źródła z mojej działki, nie pryskane. Kilka godzin wcześniej wcześniej wyciągnęłam je z zamrażarki, a w dniu podania poddusiłam je we własnym soku dosładzając syropem klonowym. Kaszkę przygotowałam na mleku kokosowym. Całość zgrała się świetnie, bo na ten deser mieli ochotę również dorośli, ale musieli obejść się smakiem, dla nich przygotowałam pyszną kawę i ciasto Pychotka, a mały człowiek dostał ten pyszny deserek.



Składniki:

Wykonanie:
Mleczko wlałam do rondelka i postawiłam na małym płomieniu, doprowadziłam do zagotowania się. W czasie, w którym mleko się gotowało zabrałam się za truskawki, które wyciągnęłam z zamrażarki kilka godzin wcześniej, wyłożyłam je do małego rondelka i na małym ogniu podgrzewałam, puściły sok, dolałam niecałe dwie łyżki syropu klonowego i dalej podgrzewałam, aż sok się troszkę zredukuje. Potem przepuściłam je przez praskę. Kiedy mleko się zagotowało, zestawiłam je z ognia, wsypałam kaszkę, wymieszałam dokładnie i przełożyłam do malutkiego słoiczka, na wierzch wyłożyłam ciepłe truskawki.
SMACZNEGO życzy BLONDYNKA :)

marca 28, 2016

"Miłość w Czasach Zagłady" - Hanni Munzer

"Miłość w Czasach Zagłady" - Hanni Munzer

Właśnie skończyłam czytać i postanowiłam od razu napisać kilka słów. Choć minęło już  kilkanaście minut odkąd zamknęłam książkę wciąż jeszcze nie mogę zapanować nad myślami i wzruszeniem? Podziwem?

Postanowiłam nie napisać ani jednego zdania co tam takiego wyczytałam, bo nie chcę zepsuć Wam odbioru książki jeśli postanowicie po nią sięgnąć. Chcę, znaczy się chciałabym abyście ją przeczytali. Ja osobiście dawno nie czytałam niczego tak głębokiego, co zaczyna się tak niepozornie, a trafia głęboko w sam środek serca, nawet duszy. Przez co po przeczytaniu mam ochotę uklęknąć i podziękować, że wychowałam się w czasach końca komuny, za to , że nie urodziłam się czterdzieści lat wcześniej.



Po samym tytule spodziewałam się czegoś w stylu pamiętników i miłości w obozie zagłady, opowieści dwóch kochanków, których rozdzieliła wojna, ale nigdy nie spodziewałabym się tego co przeczytałam. Każdy rozdział, każda strona, bieg zdarzeń , kurcze taki nieprzewidywalny! Ta książka wessała mnie całkowicie i mimo, że przyciągnęła mnie w najbardziej gorącym dla mnie okresie, czasie przygotowań do świąt pochłonęłam ją w zaledwie 3 wieczory, powstrzymywały mnie tylko zmęczone oczy, którym musiałam dać odpocząć.

Tam nie ma happyendów, żadnych szczęśliwych uniesień, ale mimo tego nie jest to książka dołująca i przytłaczająca cierpieniem. Jest to prawie pięćset stron nieprawdopodobnej historii, która daje odpowiedzi i zmienia życie, nie tylko początkowym bohaterom, ale może i czytelnikowi, który doceni to czego dotychczas nie potrafił dostrzec, a tym bardziej docenić.

Tak wiele ludzkich żyć poświęconych by chronić najbliższych. Taka nieprawdopodobna siła i wola przetrwania nie po to by żyć, tylko by chronić bliskich. Tak wiele obrazów piekła przed oczami, oczy, które na co dzień widziały nie jednego, ale wielu potworów. Oczy, które widziały tyle zła i serce, które pękało tak wiele razy, czy potrafi pokochać to co przypomina to całe zło? 

To pytania, na które sami sobie odpowiecie po przeczytaniu tej książki. Zwykle zaczytywałam się w pamiętnikach wojennych dotyczących ludzkiej psychiki, strachu w obozach koncentracyjnych, obrazów z perspektywy Polaków, Polskich żydów, a tu? Historia sięga kilka chwil przed drugą wojną światową i wojna, którą tym małym kawałku poznać od strony niemieckiej, jak to właśnie tam wyglądało, jaką gehennę przeszli żydzi mieszkający w Niemczech i stamtąd dotarłam nawet do Krakowa, a wszystko zaczęło się w Ameryce.....

Po raz pierwszy to piszę, ale jeśli lubicie czytać nie jakieś tam lekkie romanse, to powinniście przeczytać "Miłość w czasach zagłady" Hanni Munzer.

I teraz i jak na to wszystko patrzę to mi strasznie smutno. Nasze pokolenie wojnę zna z książek lub opowieści naszych pradziadków. I niby jesteśmy takimi samymi ludźmi, a tak bardzo inni..... Owszem mamy ogromnego ducha walki, ale walczymy o własne dobro, walczymy między sobą. Politycy udają, że zależy im na dobru narodu,w którym imieniu występują. Dziennikarze, którzy udają, że zależy im na prawdzie. I my, którzy własne sumienia uspokajają wpłacając datki na cele charytatywne. I nie wiem czy sama potrafiłabym walczyć, zostawić wszystko i wszystkich których mam aby zawalczyć  o lepszą przyszłość nie tylko dla moich bliskich, ale też dla ludzi, których nie znam. Narazić własne bezpieczeństwo i życie. Nie wiem. Widzę tylko jak ludzie coraz bardziej zaczynają się "żreć" pomiędzy sobą, ale o co? No właśnie. Własne frustracje, kompleksy i niespełnienia leczą nienawiścią, zawiścią do innych. A tak naprawdę powinniśmy być wdzięczni, na szczęście urodziliśmy się po wojnie i możemy żyć bez strachu . Nasze problemy są tak naprawdę bardzo małe w stosunku do problemów jakie mieli nasi przodkowie. Brak pracy? Można ją znaleźć, można zmienić, można się uczyć, można się doszkolić, trzeba chcieć. Nie masz samochodu ciesz się, możesz jeździć rowerem. Są wśród nas ludzie i dzieci, które nigdy nie będą mogły chodzić, nie będą mogły być samodzielne, a cieszą się! Choćby słońcem! Nie musimy się obawiać, że w nocy przyjdą ludzie w czarnych płaszczach, że rozdzielą Twoją rodzinę i zabiorą tam gdzie nigdy nie chciałbyś się znaleźć. Rodziny rozdzielamy sami, już nam się nie chce walczyć o dobro rodziny, które rozpadają się pod bardzo wygodnym uzasadnieniem "niezgodność charakteru". Powiedzmy sobie szczerze, wolimy wymieniać, nie chce nam się naprawiać, albo naprawiać chce tylko jedna osoba, a za dwoje się nie da.
Kiedyś rozwinę temat szerzej, na dziś wystarczy.

A teraz jak wyjdziesz z domu popatrz na niebo, na drzewa, na budynki. Popatrz na swoją rodzinę, na śpiące dzieci w łóżkach. Popatrz jakim jesteś cholernym szczęściarzem. Zacznij się cieszyć, proszę............

Czy to człowiek, czy zwierz,
Na czterech nogach czy dwóch
Roślina czy kamień,
Woda czy duch - 
Wszystko ma swoje miejsce
W skarbnicy Boga.
Największym wszelako skarbem jest miłość!
Kiedy ją spotkasz, nie broń się przed nią,
Bo tylko miłość może ocalić świat.
(cyt. z książki "Miłość w czasach zagłady")

Ps. Premiera książki wypada 30 marca, więc od tego dnia powinna pojawić się już w księgarniach.
Wasza BLONDYNKA :)

marca 22, 2016

Granola w Proszku - Mega Zdrowa, Bez Cukru

Granola w Proszku - Mega Zdrowa, Bez Cukru

W końcu wiosna, a z nią wróciła energia. A ja wróciłam do półki z książkami w poszukiwaniu czegoś fajnego, na co od dawna miałam ochotę, ale jakoś zabrać mi się do tego nie chciało. Wiecie doskonale, że granolę uwielbiam, tym razem sięgnęłam po granolę w proszku. Pierwszy raz ją zobaczyłam w książce Jamiego Olivera, a zrobiłam dopiero wczoraj. Zrobiłam z połowy porcji, bo zapas płatków owsianych miałam zbyt mały na porcję jaką proponował autor. Zresztą z połowy wyszło jej bardzo dużo. Jest naprawdę świetna. Bez cukru, więc sam decydujesz ile dosłodzisz przy danym posiłku. Dodatek kawy pobudza, a forma proszku daje mnóstwo możliwości. W najbliższym czasie będę chciała Wam pokazać kilka moich pomysłów na jej wykorzystanie, zarówno w koktajlach mlecznych, tradycyjnej owsianki jak i jeden ze składników placuszków itd. itd. Dziś rano jadłam ją z jogurtem naturalnym wymieszanym z herbatą matcha i malinami z syropu, które robiłam zeszłego lata. Było przepysznie! Moje klimaty.

Wszystkie składniki do tej granoli nabyłam w jednym miejscu, w sklepie Skworcu. Dla mnie osobiście to ogromna skarbnica  fajnych, ciekawych i naturalnych produktów, orzechów, nasion, płatków, owoców suszonych i wielu innych, które nie są dostępne w sklepach stacjonarnych w mojej okolicy.



Składniki:
  • 500 g płatków owsianych ( u mnie pół na pół owsiane z orkiszowymi)
  • 125 g niesolonych orzechów mieszanych ( u mnie brazylijskie, macadamia, pistacje, pecan, nerkowce, włoskie, migdały)
  • 50 g mieszanych nasion (u mnie mak niebieski, nasiona chia, len, słonecznik, dynia, sezam)
  • 125 mieszanych suszonych owoców ( u mnie figi, żurawina, wiśnie, morele) - mogą być tez rodzynki sułtanki
  • 1,5 łyżki kakao ( u mnie karob)
  • 1/2 łyżki świeżo zmielonej kawy
  • skórka otarta z 1 pomarańczy

Wykonanie:
Piekarnik nagrzałam do 180 stopni. Płatki, orzechy i nasiona wymieszałam razem i wyłożyłam do patelni głębokiej Woll, ale możesz wyłożyć na dużą blachę wyłożona papierem do pieczenia. 



Wszystko piekłam 15 minut, w połowie pieczenia przemieszałam wszystko łopatką. 



Po tym czasie wyciągnęłam patelnię z piekarnika, wsypałam suszone owoce, skórkę, kawę i karob i wszystko razem wymieszałam.




Wsypałam wszystko do malaksera i zmiksowałam na taki bardzo gruby piasek. Przełożyłam do słoików i odstawiłam do szafki, bo u mnie była już pora obiadowa :)
SMACZNEGO życzy BLONDYNKA :)




marca 21, 2016

Nóż do siekania typ azjatycki,dlaczego tak go lubię

Nóż do siekania typ azjatycki,dlaczego tak go lubię

Może zaczną od początku. Nie będę ukrywać, że mój pierwszy kontakt z nożami Fiskars nie należał do ciekawych. Nóż szefa kuchni był cienki i delikatny, a taki do warzyw po kilku użyciach szpic się powyginał. Wtedy tego nie wiedziałam, a dziś już wiem. Trafiłam na podróbkę. Podróbka Fiskars? Niestety. Dziś już wiem, że oryginalne produkty można kupić przede wszystkim w autoryzowanych punktach i jest to totalnie inna jakość. W internecie i hipermarketach pojawiają się tańsze noże tej firmy, ale niestety to nie jest ta jakość z jakiej słynie Fiskars. To taka krótka informacja dla Was, wybór zawsze należy do Was. Mapa autoryzowanych punktów z produktami tej firmy znajdziecie na stronie producenta klikając w LOKALIZATOR, opcja dostępna przy każdym produkcie.



Dziś skupię się na jednym modelu, czyli nóż do siekania typ azjatycki. Ten model był moim pierwszym nożem o takim kształcie, dotychczasowe noże zwykle miałam ze szpicem wygiętym ku górze, typowe noże szefa kuchni. Myślałam, że azjatycki nie do końca będzie nożem z mojej bajki, a tu taka niespodzianka! Normalnie nie mogłam się od niego odczepić. Służy mi do dziś i nie tylko do siekania, ale krojenia warzyw, mięsa, nawet smarowania kanapek masłem. Bardzo mi pomógł w przedświątecznym filetowaniu ryb,poważnie!

Z krojeniem pomidorów, mimo, że nie ostrzyłam go jeszcze od listopada  poradził sobie całkiem nieźle.



Sałata lodowa to czysta formalność jak widać poniżej, tu chyba każdy nóż dałby radę.


I czynność,którą lubię najbardziej, czynność, która działa odstresowująco, czyli krojenie w juliene, tzw. słupki. Uwielbiam!


Przykładów mogłabym podać mnóstwo. Na niczym się nóż nie wyłożył. To niby linia Functional Form +, teraz wiem, że plus jest zasłużony, bo wykonanie jest kompletnie inne jak linia bez plusa. Matowa rączka idealnie połączona ze stalowym ostrzem, wykonana jest chyba z jakiegoś aluminium, bo nie wygląda mi na tworzywo. Ostrze jest bardzo konkretne i dość grube, dzięki czemu nóż jest idealnie wyważony i leży w dłoni tak jak powinien. Czasami jak proszę syna, aby podał mi nóż, słyszę "mamo, ten Twój?". O tak ten mój :)


Może to zabrzmi dziwnie, ale zawsze lubiłam duże noże, mój szefa kuchni ma ok. 30 cm ostrze, z takimi właśnie najlepiej mi się pracuje. Ten azjatycki jest najmniejszy w mojej podręcznej kolekcji, w której ku mojemu zdziwieniu zajął pozycję pierwszą. Taki mój ulubiony i do wszystkiego. No oczywiście do obierania ziemniaków się nie nadaje ;)
Wasza BLONDYNKA :)

marca 20, 2016

Sokowirówka, czy warto?

Sokowirówka, czy warto?

Sokowirówka to było takie moje "must have"! Poważnie, brak tego sprzętu spędzam mi sen z powiek. Kiedyś jak jeszcze Alex był bardzo mały miałam taką wielgachną niebiesko-białą, miała taki malutki podajnik, do którego mieściły się tylko małe kawałki owoców. Potem przy przeprowadzce gdzieś ją zostawiłam. Od kilku lat marzyły mi się dni zaczynające się od szklanki soku, takiego prawdziwego, wg mojej ulubionej filozofii "wiem co jem". Trzeba wierzyć, zawsze to powtarzam, ja wierzyłam i któregoś dnia kurier zapukał do moich drzwi, a ja bardzo na niego czekałam, bo wiedziałam co ma mi przynieść. Przyniósł moją Aurę Russell Hobbs i się zaczęło!



Już tego samego dnia, znaczy się wieczór już był, a ja szybko umyłam wszystkie części, wysuszyłam i złapałam jabłka, które leżały na blacie i przepuściłam je przez tą moją Aurę. Fantastyczne uczucie! Z samego rana pobiegłam do sklepu i do koszyka pakowałam marchewki, pomarańcze, jabłka, wujka samo zło (czyt, seler naciowy, tak ochrzcił go mój syn), buraki itd. Ludzie tak dziwnie na mnie spoglądali jak na taśmę kasy wykładałam wielką górę owoców i warzyw, a ja? Nie będąc dłużna przyjrzałam się im, ha! po dwie marchewki mieli, he he he,pewnie nie wyciskają soków :D Z bananem na ustach wróciłam do domu i moje dni stały się mega pozytywne. Bo marzenia trzeba spełniać i te małe i te duże :)



Ranki pozostały rozpoczynane od kawy, ale potem zaczynam mój rytuał przygotowywania soków. Zauważyłam po sobie, że wypicie takiej dużej szklanki soku daje mi mnóstwo energii, czasami nawet się śmieję, że muszę przystopować, szczególnie po ostatniej sobocie, bo po wypiciu soku umyłam wszystkie okna w domu, gruntownie wysprzątałam dom, a to takie nie w moim stylu, he he. Nie, że nie sprzątam, tylko te okna :) Nigdy mi się nie spieszy do ich mycia, a tu patrz, taka niespodzianka :)
Ps. Przy okazji zerknijcie na ulubiony sok mojego syna, taki sok a`la Kubuś.





Dobra, ale ja tu pitu pitu, a o sokowirówce pasowałoby coś napisać, dostałam od Was kilka pytań, na które chciałabym tu odpowiedzieć.  Na pierwszy ogień rzucę kilka faktów, z działu danych technicznych.



Sokowirówka firmy Russell Hobbs linia Aura:
  • moc 650 W
  • 2 poziomy prędkości (do twardych i miękkich owoców)
  • szeroki podajnik o średnicy 7,5 cm - dzięki temu możemy wkładać całe warzywa i owoce)
  • 2 l pojemnik na pulpę
  • 750 ml pojemnik na sok
  • odłączana tarcza ścierająca ze stali nierdzewnej
  • metalowe ramię zamykające
  • wszystkie odłączane części można myć w zmywarce

I co ja o tym sądzę?
Moc jak najbardziej ok, nie sądzę aby potrzebna mi była większa. Sokowirówka świetnie radzi sobie zarówno z twardym burakiem, selerem naciowym, czy świeżymi ziołami. Dodatkowo sprawdziłam jak poradzi sobie z rozmrożoną uprzednio czarną porzeczką. Testy zdała na 5+, tym bardziej, że ja do podajnika wkładam po kilka owoców lub warzyw na raz. Pojemnik na pulpę wystarczająco duży, tarcza solidna, a i ogólnie sokowirówką jest solidnie wykonana. Dodałabym również, że gumowe nóżki, tak zwane przyssawki są niezwykle mocne, nie ma opcji, żeby sprzęt się mógł sam przemieszczać po blacie. Dla mnie lekkim nieporozumieniem jest tylko ten dodatkowy pojemnik na sok. Pojemność ok, ale ten otwór w pokrywie trochę mało przemyślany, bo nie ma opcji aby sobie dobrze trafić sokiem w niego, bo jak mocniej przyciśniesz owoc strumień soku jest mocniejszy itd, więc u mnie próba celowania była jedna, raz sok poleciał za dzbanek, a to znowu przed i się roześmiałam na głos, ściągnęłam pokrywkę i wyciskałam do otwartego pojemnika :) Ta pokrywa spełnia również inną rolę, zatrzymuję całą pianę, która tworzy się podczas wyciskania soku, ja pianę wypijam razem z sokiem, bo tam też jest dużo witamin, ale mój syn bardzo sobie ceni tą pokrywę, bo on nie znosi piany, więc to kwestia upodobań. 


Cena tej sokowirówki też jest przystępna ok. 300 zł, widziałam droższe o podobnych parametrach. Pokrywka pojemnika do soku, to raczej nie wada, dla mnie po prostu gadżet. Kwestia dość ważna, czyli utrzymanie sprzętu w czystości? Kilka minut, max 3, jest do umycia kilka części, ale ja jakoś wyłączyłam sobie w głowie rozmyślanie, że ojej umyć trzeba. Umyć trzeba i już! Zawsze myję od razu, zaraz po wyciśnięciu soku. Plus dostaje też za to, że mimo iż wycisnęłam przez nią kilka kilogramów buraków i kilkanaście  kilogramów marchewki nie zabarwił się, a przecież jest biały :) Czy zmieści się w szafce? Nie wiem, u mnie stoi na blacie, bo używam jej codziennie i często części suszą się  na suszarce, a korpus stoi gdzieś z boku.

Pulpę tez można wykorzystać przy pieczeniu ciast, przygotowywaniu sosu warzywnego, a jeśli przez sokowirówkę przeciśniemy surowe ziemniaki, to ta pulpa jest idealna do przygotowania placków ziemniaczanych, to taka ciekawostka ;)

Morał z tego tekstu taki, że jestem zadowolona zarówno z posiadania jak i użytkowania sokowirówki Russell Hobbs Aura, to wszystko widać na Instagram bloga jak i na FB na fan page`u.  Zresztą wiecie, bo śledzicie i tam moje poczynania ;) 
Wasza BLONDYNKA:)

marca 17, 2016

Mega Ciastka z Masłem Orzechowym i M&M`s

Mega Ciastka z Masłem Orzechowym i M&M`s


"Ciastki"..... mmmm. Wszyscy lubią "ciastki", my też, a z masłem orzechowym to mój Młody bardzo bardzo. To są ciastka, które upieczesz raz, a potem jeszcze raz, i jeszcze i jeszcze. A jak już powiesz sobie dość, nie piekę ich więcej, to wtedy przyjdą Twoje dzieci i spytają "mamo, kiedy upieczesz te ciastka?". U mnie tak to wygląda. Chcesz sprawdzić jak to wygląda u Ciebie? Upiecz raz, tak na próbę ;) Sprawdź reakcję domowników :) To wszystko przez to, że kiedyś szwędałam się po necie i wpadłam do Brunetki, wydrukowałam przepis, a potem w wolnej chwili upiekłam i nadal piekę i Młody ciągle o nie pyta, czy kiedyś będzie miał ich dość?



Składniki:
  • 115 g masła w temperaturze pokojowej 
  • 1/4 łyżeczki soli (można odpuścić jeśli użyjecie masła solonego)
  • 100 g cukru trzcinowego (najlepiej drobnego)
  • 50 g cukru białego, drobnego do wypieków
  • 185 g masła orzechowego (ja zawsze robię na domowym, a wykonanie go to kilka chwil)
  • 1 duże jajko
  • 1 łyżeczka ekstraktu z wanilii (też używam domowego)
  • 1/2 łyżeczki sody
  • 160 g mąki pszennej
  • 40 g płatków owsianych
  • ok. 150 g M&M`s (ja zawsze dodaję te z orzechem w środku)
  • 90 g mlecznej lub gorzkiej czekolady

Wykonanie:
Miksuję kilka minut masło z cukrami do momentu aż masło stanie się jasne i puszyste, potem dodaję masło orzechowe, miksuję, jajko i ekstrakt z wanilii, miksuję. I tu od tego momentu miksuję krócej tylko do momentu połączenia się składników i na wolniejszych obrotach. Stopniowo dodaję mąkę wymieszaną z sodą, potem płatki owsiane i na końcu czekoladę pokrojoną na grube kawałki i 1/3 części M&M`s.



Z ciasta formuję ugniatając w dłoniach nieduże kulki, tak ok. 1 kopiasta łyżka ciasta. Układam na blaszce wyłożonej papierem, lekko spłaszczam i wciskam po 2 - 3 sztuki M&M`s. Ciastka jak widać nie rosną zbytnio więc nie musimy robić zbyt wielkich odstępów. Piekę w nagrzanym piekarniku do 180 stopni przez ok 8 minut, max.10 minut. Po tym czasie delikatnie przeniosłam na kratkę i odstawiłam do wystudzenia.

  • ciastka po upieczeniu są miękkie, ale jak wystygną twardnieją i są idealne
  • jak za długo będziesz miksować masę mogą trochę rozpłynąć podczas pieczenia
SMACZNEGO życzy BLONDYNKA :)


marca 15, 2016

O Tym Jak Woll Lite Diamont Podbił Moje Serce i Kuchnię

O Tym Jak Woll Lite Diamont Podbił Moje Serce i Kuchnię

Tym razem zacznę od początku, czyli plusy, bo jeśli chodzi o minusy to nie znalazłam, poważnie, a szukałam ich przez 4 miesiące. Jak dla mnie świetnym rozwiązaniem patelni Woll linii Lite Diamont jest system click-by-click, czyli odpinana rączka. Co nam to daje? Nawet dużo, bo zajmuje o wiele mniej miejsca w szafce niż klasyczne patelnie, wkładając patelnię do piekarnika zwykle wypinam rączkę i dzięki temu po upieczeniu potrawy patelnię wyciągam chłodną rączką, nawet nie muszę używać rękawicy. Cały system jest bardzo solidnie zaprojektowany,  dzięki czemu z powodzeniem utrzymuje całą patelnię, która nie należy do lekkich.



Przede wszystkim tą patelnię cenię za powłokę, niezwykle trwałą i odporną na uszkodzenia, a to dzięki nanokompozytowej powłoce non- stick, ceramika diamentowa z wbudowanymi kryształami diamentu, dzięki temu naczynie posłuży mi przez wiele lat, a potrawy nie przywierają i trudno je przypalić, poza tym obróbka cieplna nie wymaga używania dużej ilości tłuszczu. 


Naczynie myje się łatwo i bezproblemowo. Dlatego w przykładach pokazałam takie potrawy, które łatwo się przypalają, mocno zapiekają i lubią przywierać do patelni.




Dodatkowo przystosowana jest do wszystkich rodzajów kuchenek ceramicznych, gazowych, indukcyjnych i elektrycznych.



Pamiętacie jak w listopadzie pisałam o okrągłej patelni? Tak mi rób....chwilo trwaj! Jak pisałam że jest dość ciężka jak dla mnie? Tym razem wybrałam patelnię prostokątną o wymiarach 30 cm x 26 cm. To był strzał w dziesiątkę, bo to jest idealny wymiar do smażenia ryb w całości, do zapiekania lazanii, ale przede wszystkim jest to idealny rozmiar dla mnie, bo spokojnie mogę ją utrzymać w jednej ręce i dla mnie osobiście jest niezwykle poręczna.



Tym razem nie pokazałam żadnej potrawy duszonej, ani zapiekanej pod przykryciem, to z przyczyn niezależnych ode mnie, po prostu jeszcze nie mam pokrywki, jak tylko skończę pisać tekst zamówię i w przyszłości pokażę Wam jeszcze kilka fajnych potraw z jej użyciem i napiszę czy jest równie idealnie dopasowana tak jak to było przy poprzedniej okrągłej patelni. Sama jestem ciekawa jak pokrywka wypadnie przy modelu prostokątnej patelni. Ale nie martwcie się, zamawiając patelnię w sklepie do każdej w komplecie dołączona jest pokrywka, więc śmiało można zamawiać a potem cieszyć się z niezwykle przyjemnego gotowania na tak fajnym sprzęcie. Dodatkowo powiem Wam, że przez moje ręce przewinęło się dość sporo patelni, różnych markowych firm. Możecie się śmiać, ale w mojej szafce jest ich tam około 15 sztuk i powiem Wam, że Woll Lite Diamont przebija je wszystkie jakością, wykonaniem i trwałością, a przystosowanie patelni do 250 stopni daje nam nieograniczone możliwości jej wykorzystania.

Tymczasem zerknijcie jak łatwo można usmażyć rybę tylko spryskaną oliwą i jak wygląda patelnia po wszystkim.





Wiecie tez również jak zapieka się w szynka parmeńska tworząc na powierzchni naczyń klejącą twardą skorupę, tak wygląda zapieczona patelnia po przygotowaniu filetów w szynce parmeńskiej. Na filmiku wyżej możecie zobaczyć jak te zapieczone ślady dosłownie ślizgają się po powierzchni.





A tu jabłka zapiekane w syropie klonowym i też rewelacja!


Tak więc z czystym sumieniem i na podstawie mojej kilkuletniej pracy z różnymi patelniami polecam Wam patelnie Woll jako naczynia wielofunkcyjne, niezawodne i niezwykle trwałe. Zdecydowanie warte swojej ceny. To nie jest inwestycja na rok lub dwa, ale zaręczam, że na wiele, wiele lat. Szeroki wybór produktów firmy Woll znajdziecie u głównego dystrybutorów tej marki w Polsce, czyli w sklepie E-GUSTUS.
Wasza BLONDYNKA :)

Drukuj

Copyright © 2016 Blondynka Gotuje , Blogger