maja 30, 2016

Pizza wcale nie jest trudna (dodatkowo przepis na dwa sosy)

Pizza wcale nie jest trudna (dodatkowo przepis na dwa sosy)

Kiedy myślę jak szybko i konkretnie nakarmić moje dziecko w pierwszej kolejności myślę o pizzy. Wszystkie dzieci lubią pizzę przecież, moje nie jest wyjątkiem. Nie rozumiem dlaczego tak wiele osób boi się robić pizzę. Przecież na nią potrzeba max półtorej godziny, w tym mamy dużo czasu dla siebie, bo jak ciasto rośnie to nie musimy na nie patrzeć,ani wspomagać go w żaden sposób. Samo świetnie daje radę. U mnie jak ciasto rośnie ja wtedy przygotowuję sos pomidorowy, czosnkowy, ścierem ser, kroję pieczarki i inne takie, które zamierzam rzucić na pizzę. Z dodatkami do pizzy to u mnie jest różnie, czasami idę do sklepu po produkty,które chcę na nią rzucić, czasami szukam składników w lodówce, bo nie chce mi się iść do sklepu. Tu można kombinować do woli rzucając składniki de luxe lub robiąc wersję ekonomiczną. Zawsze wyjdzie pyszna i zawsze się uda. Nie odkryję Ameryki pisząc, że podstawą dobrej pizzy jest ciasto i tu trzymam się jednego przepisu od kilku lat, bo po co ulepszać co jak dla mnie jest idealne. Aaaa, dla mnie ważne jest by nie wałkować ciasta, bo wtedy pizza ma słabiej wyrośnięte boki. Ja nie wałkuję, ale nie myślcie sobie, że podrzucam ciastem w powietrze tak jak to robią dobrzy pizzerman`i w lokalach. Ja sobie tak rozciągam w dłoniach, aby z kulki ciasta powstał mi w miarę okrągły blat pizzy. Nie musi być idealnie, musi być smacznie. Różnica pomiędzy wałkowanym a rozciąganym ciastem jest ogromna pod względem wizualnym. Na pierwszym zdjęciu widać pizzę z sosem pomidorowym nie miksowanym i boki naturalnie wyrośnięte, nie nadziane serem, poniższe zdjęcia ukazują pizzę z bokami nadzianymi serem i z sosem pomidorowym zmiksowanym to takie przykłady.
Ps. Często mieszam ser żółty z mozarellą, tak nam smakuje najbardziej.



Składniki na 2 pizze 32 cm średnicy każda:
  • ok. 3,5 szklanki mąki pszennej najlepiej typ 00 (mąka Basia wypuściła taki typ i jest w przyjaznej cenie, ale jak nie masz takiej mąki, może być nawet i pszenna tortowa)
  • 3/4 łyżki cukru
  • 25 g świeżych drożdży
  • 1,5 łyżeczki soli
  • 1 łyżka oliwy z oliwek albo oleju
  • 1,5 szklanki ciepłej wody (375 ml)

Sposób przygotowania:
Biorę dużą miskę i na dno sypię sól, na to przesiewam mąkę, jak mi się nie chce to nie przesiewam i też wychodzi świetnie. W mące łyżką robię dołek, wyglądem przypomina do głęboki krater wulkanu :) Do tego dołka sypię cukier, kruszę drożdże i cienkim strumieniem wlewam ciepłą wodę cały czas mieszają c w taki sposób, aby rozetrzeć drożdże z cukrem i wymieszać z wodą zagarniając przy tym trochę mąki. Łyżkę zostawiam zanurzoną w rozczynie, bo po co wyciągać skoro i tak zaraz się przyda. Miskę przykrywam ściereczką i zostawiam na jakiejś 15 minut. W tym czasie rozczyn podwoi swoją objętość, czyli tak jak to mówią rozczyn ruszy, a jak ruszy to wtedy ściągam ściereczkę i przy pomocy tej łyżki wszystko mieszam ze sobą. Wyciągam łyżkę i działam teraz ręką, zagniatam do momentu, w którym ciasto będzie odchodzić od dłoni. Jak już odchodzi to wlewam oliwę i zagniatam do momentu, w którym ciasto przestanie się błyszczeć, czyli ciasto wchłonie oliwę. Ciasto  w tym momencie jest takie fajne miękkie, dzielę więc je na dwie części i z każdej formuję kulkę, które wykładam na drewnianą deskę oprószoną mąką (możesz na blat, czy co tam masz pod ręką). Wierzch każdej kulki smaruję odrobinką oliwy, przykrywam je lnianą ściereczką i odstawiam do wyrośnięcia na około godzinę, latem nawet krócej, bo w kuchni jest wtedy bardzo gorąco. Jak widzisz na zdjęciach boki można wypełnić serem żółtym, tak też jest pysznie ;)
Pizzę piekę w piekarniku nagrzanym na 220-250 stopni i piekę max.20 minut.







SOS POMIDOROWY:
  • 1 puszka pomidorów krojonych
  • cukier
  • sól
  • suszona bazylia
  • czosnek
Tu nie bój się eksperymentować. Kiedyś taki sos miksowałam, aby był gładki, a od jakiegoś czasu odpuszczam sobie tą czynność, no chyba, że ten sos ma służyć do polewania upieczonej pizzy. Taki niemiksowany daje jak dla mnie idealną bazę pod składniki, dzięki czemu pizza mocno zyskuje na smaku. Jak taki nie miksowany sos prezentuje się na pizzy możesz zobaczyć na zdjęciu głównym.

A właśnie, nie napisałam jak go przygotować. Już piszę. Do rondelka wlewam pomidory z puszki i podgrzewam na małym płomieniu, dodaję kilka ząbków czosnku przeciśniętych przez praskę, dodaję sól i cukier. Dopiero na samym końcu jak już sos dobrze odparuje wsypuję suszoną bazylię. Studzę i takim sosem smaruję placki pizzy i dopiero na takim podkładzie układam dodatki.




SOS CZOSNKOWY:
  • duży jogurt
  • 1-2 łyżki majonezu
  • posiekany koperek świeży
  • sól ziołowa lub zwykła
  • odrobina cukru
  • kilka ząbków czosnku
  • ewentualnie 1 mały gruntowy ogórek obrany ze skórki, starty na tarce o dużych oczkach i odciśnięty z soku - ostatnio nam posmakował taki sos z ogórkiem, polecam nie tylko do pizzy, ale i do pieczonych ziemniaków
Tak, z ogórkiem to coś w klimatach sosu tza tzyki, bardzo lubimy. A sos przygotowuje się bardzo prosto, wszystkie składniki mieszasz ze sobą i odstawiasz na kilkanaście minut aby się przegryzł.
Ile czosnku? Tak jak lubisz, jak chcesz ostrzejszy dodaj więcej.
SMACZNEGO życzy BLONDYNKA :)

maja 24, 2016

Pulled Pork (wyczesana wieprzowina)

Pulled Pork (wyczesana wieprzowina)

Pulled Pork, czyli kawał mięsa pieczony w niskiej temperaturze. Właśnie głównie dlatego chciałam mieć wolnowar Russell Hobbs. Mięso można upiec zarówno w piekarniku w 100 stopniach jak i przygotować je w wolnowarze, w którym temperatura nie przekracza 80 stopni. Dla mnie bosko, bo nie trzeba zaglądać, mieszać, przekręcać, w ogóle nie trzeba się interesować mięsem przez 12 godzin. W takiej temperaturze się nie przypali, podczas pieczenia wytworzyło się dużo sosu, którego smak trudno opisać. O co chodzi w Pulled Pork opowiedziała mi Margarytka, bo dla mnie było to takie nowe, piec mięso 12 godzin, to jakaś masakra. Dopiero słowa "nigdy nie jadłaś tak dobrego mięsa" podziałały. Jak nie jadłam, to chcę je spróbować. I ta ciekawość doprowadziła mnie do tej "wyczesanej" wieprzowiny. I wiecie co, naprawdę warto ją przygotować. Moje dziecko nawet stwierdziło, że jeszcze nie jadło tak dobrego mięsa. Ja też. Tak jak powiedziała Margarytka, że w niskiej temperaturze kolagen zawarty w mięsie robi się galaretowaty przez co mięso staje się soczyste i kruche, zatrzymuje więcej składników odżywczych niż pieczone tradycyjnie w wyższych temperaturach. 

Pierwszego dnia, a raczej wieczora jedliśmy mięso w formie "wyczesanej", czyli podzielonej na włókna, w sosie zaciągniętym śmietaną, a następnego dnia w plastrach, na kanapki też kroiliśmy cienkie plasterki. Po upieczeniu można od razu cały kawałek "wyczesać", czyli podzielić na włókna i przechowywać w powstałym podczas pieczenia sosie lub wyczesać połowę kawałka, a resztę zawinąć w folię i jeść jako wędlinę na kanapki lub plastry polane sosem. W każdej formie jest pyszne, nas najbardziej zachwyciła opcja wyczesanej :)



Składniki:
  • 2 kg mięsa wieprzowego w jednym kawałku (łopatka albo karkówka) -  u mnie łopatka
  • 2 łyżeczki soli
  • 2 łyżeczki cukru trzcinowego
  • 2 łyżeczki czarnego pieprzu świeżo zmielonego
  • 1/2 łyżeczki mielonego chili
  • 2 łyżeczki mielonej kolendry
  • 2 łyżeczki suszonego rozmarynu
  • 3 łyżeczki czerwonej słodkiej papryki mielonej
  • 3 łyżki oleju rzepakowego
  • 2 łyżki sosu Worcestershire (Worcester)
  • 2-3 łyżki wody
  • 2 ząbki czosnku, obrane
Dodatkowo do pieczenia:
  • 2-3 liście laurowe
  • 2-3 gałązki świeżego rozmarynu

Sposób przygotowania:
Mięso umyłam, osuszyłam ręcznikami papierowymi. Wszystkie składniki wrzuciłam do blendera i zmiksowałam, podczas miksowania dodałam troszkę wody, bo mieszanka wydawała mi się za gęsta. Powstałą "papką" wysmarowałam mięso, obłożyłam liśćmi laurowymi oraz świeżym rozmarynem, włożyłam do dużego worka foliowego (strunowego), szczelnie zamknęłam i wstawiłam do lodówki na 24 godziny.

Po tym czasie mięso przełożyłam do nagrzanego wcześniej wolnowara (opcja "slow") i zapomniałam o nim na 12 godzin. W tym czasie nie trzeba podlewać mięsa, ani przekręcać, należy zostawić w wolnowarze. a ten przez te długie godziny zrobi swoje :) Po 12 godzinach wyciągnęłam mięso na deskę i dałam mu odpocząć 30 minut. Potem tylko przy pomocy widelca podzieliłam mięso na włókna. Ta czynność trochę przypomina czesanie, więc może dlatego często takie mięso nazywają wyczesana wieprzowina :)

Jeśli chcesz mięso przygotować w piekarniku, zamarynowane mięso wyłóż do naczynia żaroodpornego, przykryj pokrywką i piecz 10-12 godzin w piekarniku nagrzanym do 100 stopni. Tu też nie podlewasz mięsa wodą.

Jeśli nie jesteś w stanie zjeść całego kawałka na raz ( a nie jesteś w stanie) wyczesane mięso przechowuj w powstałym podczas pieczenia sosie. Możesz również wyczesać tylko kawałek, a kawałek zostawić w całości i zjadać go przez następne dni w plasterkach na kanapkach, zamiast wędliny.
SMACZNEGO życzy BLONDYNKA :)

maja 23, 2016

Patelnie za stówkę z kawałkiem

Patelnie za stówkę z kawałkiem

Na początku powiem tak, kolekcjonerką patelni nie jestem, żeby nie było. W szafce kuchennej leży ich tam zaledwie 15 sztuk :) No dużo, wiem, jakoś tak wyszło. Jednak są plusy tego wszystkiego. Pisząc o patelniach mam trochę wiedzy na ich temat, zresztą wiecie o tym, bo pisałam o takich za 500 zł i takich za 300 zł.


Dziś o patelniach do 180 zł. 
Powiem tak, pierwszą patelnię Fiskars o średnicy 28 cm do kuchenek gazowych używam od lutego. Mimo, że nie jest tak wszechstronna jak jej o wiele droższe rywalki, polubiłam ją bardzo. Powodów jest kilka, ale 

teraz skupmy się na parametrach.
  • Wykonana jest z "grubego" aluminium.
  • Uchwyt ze stali nierdzewnej, nienagrzewający się.
  • Wzmocniona powłoka Hardtec nie zawierająca PFOA,


Co nam to daje?
Z zewnątrz pokryta jest jak dla mnie świetną powłoką, gładką i śliską, dzięki czemu po 4 miesiącach codziennego używania nie mam zapieczonych śladów tłuszczu, to dla mnie duży plus. Spodnia część nie ściera się mimo, że często bez podnoszenia patelni przesuwam ją po kuchence. Rączka się nie nagrzewa i zarówno jej kształt jak i materiał z jakiego jest wykonana nadal jest błyszcząca i niezwykle łatwa w utrzymaniu w czystości. 



Jednak najważniejsza dla nas jest powłoka, która tu też miło zaskoczyła. Nic nie przywiera, smażona cebulka ładnie się szkli, nie przykleja i nie przypala się po bokach. Cała powierzchnia patelni nagrzewa się równomiernie, więc nie ważne czy kotlet leży z boku patelni czy na środku. Może zabrzmi to mało poważnie, ale naprawdę bardzo lubię ją myć, zresztą nie tylko ja, bo mój nastoletni syn też stwierdził, że polubił ją za to jak łatwo się ją myje. Na koniec plus, który jest również bardzo istotny przy zakupie - cena. Otóż tu Was zaskoczę, bo za patelnię do smażenia np. o średnicy 28 cm (do kuchenek gazowych) zapłacimy ok. 126 zł, a za tą którą widzicie na zdjęciach, czyli głęboka patelnia szefa kuchni średnica 26 cm + pokrywka 179 zł.



Pokrywka patelni szefa kuchni wykonana jest z błyszczącej stali nierdzewnej, którą nie tylko świetnie się myje, można się w niej przejrzeć, he he, ale posiada po jednej stronie kilka otworków, po drugiej jeden, dzięki czemu nie skacze po patelnie podczas duszenia, uchwyt się w ogóle nie nagrzewa. W dodatku jest bardzo lekka, tu daję kolejny plus.





Tym razem nie bawiłam się w robienie zdjęć każdej potrawy jaką usmażyłam na Fiskarsie, bo byłoby tego dużo, jajka, mięso, kotlety, wątróbka, warzywa itd. Przyznam się również, że w chwili kiedy pierwszy raz ją wzięłam do ręki nie spodziewałam się cudów po patelni w takim przedziale cenowym i tu naprawdę jestem niezwykle miło zaskoczona, bo nie odbiega zbytnio od droższych konkurentek. Oczywiście tu każda patelnia dedykowana jest konkretnemu typowi kuchenki (gazowe, elektryczne, ceramiczne i indukcyjne). Producent nie pisze nic o użyciu w piekarniku, więc moje doświadczenie podpowiada mi, że mogłabym ją włożyć do piekarnika nagrzanego do max 150 stopni.



Na koniec powiem tylko, że nie wiem dlaczego i co takiego ma, ale patelnie Fiskars mają w sobie coś takiego, co sprawiło, że właśnie te patelnie są najczęściej używane w mojej kuchni, tak jest od lutego. Dodatkowo cena i wykonanie bardzo zachęca, przynajmniej mnie. 
Wasza BLONDYNKA :)

maja 18, 2016

Pieczony Camembert na Sałatce ze Szpinaku

Pieczony Camembert na Sałatce ze Szpinaku

Gdybym napisała, że zrobiłam tą sałatkę podczas sprzątania lodówki, skłamałabym i nie. Owszem w lodówce leżało kawałek fety i trochę świeżego szpinaku, pomidory, ogórki i takie tam różne. Po ser musiałam pofatygować się do sklepu, bo u nas ser pleśniowy nigdy nie leży w lodówce dłużej niż dwanaście godzin. Oboje z synem zjadamy każdą ilość, na kanapkach, bez kanapek, pieczony, smażony. Nie ważne jak przyrządzony, ważne, że pleśniowy. W ogóle wszystkie rodzaje serów żremy z taką przyjemnością jak czekoladoholik pochłania czekoladę. A czekoladę też lubimy :) No więc, to co jest na talerzy to wykorzystanie tego co powinno być zjedzone, a nie wyrzucone i wszystko w towarzystwie naszego love sera pieczonego :) Tym razem zamiast balsamico skropiłam wszystko sosem na bazie octu winnego i musu morelowego takiego z Lidla. Pyszności normalnie! Powiem Ci, że ta sałatka niech będzie inspiracją, możesz dorzucić do niej to co lubisz i to co masz w lodówce i tak będzie pyszna i na tyle syta, że stanie się albo Twoim lekkim obiadem albo kolacją.


Składniki:
  • 1 ser camembert
  • kawałek zielonego ogórka
  • kilka pomidorków koktajlowych albo śliwkowych, albo takich jakie masz w domu
  • kawałek sera feta
  • ze 2 garści świeżego szpinaku
  • sól, pieprz albo jakaś mieszanka ziół do sałatek
  • ze dwie łyżki sosu owocowego na bazie octu winnego (u mnie Lidlowski morelowy)
  • ze dwie łyżki oliwy z oliwek

Sposób przygotowania:
Na początku włączyłam piekarnik i ustawiłam na 180 stopni. Camembert ponacinałam z wierzchu w tak zwaną gwiazdkę, włożyłam do niewielkiej ceramicznej foremki wyłożonej papierem do pieczenia i wstawiłam do nagrzanego piekarnika na 15 minut. Jak chcesz piec na oko, to piecz do momentu aż w środku ser będzie bardziej płynny. 

Kiedy ser siedział w piekarniku umyłam ogórek, pomidorki i liście szpinaku. Osuszyłam i pomidorki pokroiłam w ćwiartki, ogórka przekroiłam wzdłuż i pokroiłam dość cienko, ze szpinaku pousuwałam łodyżki. Wszystko trafiło do miski, wkruszyłam ser feta. W małej miseczce wlałam oliwę z oliwek, do której wsypałam przyprawy i zalałam nią sałatkę. 

Sałatkę wyłożyłam na talerz, na nią położyłam upieczony ser i wszystko skropiłam wspomnianym już sosem owocowym.
SMACZNEGO życzy BLONDYNKA :)

maja 16, 2016

Nie Perfekcyjna Pani Domu

Nie Perfekcyjna Pani Domu

Dom jest dla Ciebie, a nie Ty dla domu. Tak własnie myślę. Gdyby było inaczej zatraciłabym się w nieskończonym biegu ku doskonałości w jego prowadzeniu, całkowicie zapominając o sobie. Nigdy nie jest tak czysto aby nie mogłoby być czyściej, nigdy nie będzie tak idealnie aby nie można było czegoś poprawić.

Nieperfekcyjna pani domu 
Niedoskonała w każdym calu. Mój dom nie jest miejscem chaosu, nie przybijam piątek z roztoczami, a kurzowe koty nie wyłażą z każdego kąta. Jest w normie, tak mi się wydaje. Czynności domowe wykonuję automatycznie, nigdy nie zastanawiam się nad tym czy lubię myć okna, czy prasować. Po prostu robię to i już, nikt przecież za mnie tego nie zrobi. Czasami sprzątanie mnie relaksuje, ale czasami tylko. Wróćmy jednak do zdania, w którym "nikt za mnie nie zrobi". Za mnie nie, ale 

Za siebie zrobi zawsze. 
Z synem mamy swój podział obowiązków, który stworzył się sam, tak naturalnie. Jedynie w kwestii prasowania każdy ma swoje podwórko, nie ma opcji abyśmy chodzili w pogniecionych ciuchach. Albo prasujemy, albo nie wychodzimy. Ja prasuję na bieżąco swoje ubrania, a mój nastoletni syn......


Tu ciekawostka. Młody często prasuje kilka koszulek do przodu, tak żeby miał na kilka dni. Nie wtrącam się. Sam sobie tak planuje i działa, a ja na początku patrzyłam z niedowierzaniem przecierając oczy. Podziwiam go za to, mnie by się nie chciało :) Czasami prasuję mu koszule, żeby sprawić mu przyjemność, ale i z nimi radzi sobie świetnie.

Właśnie dla niego wymieniłam moje 13 letnie żelazko na nowszy model. Nie spodziewałam się cudów, bo prasowanie dla mnie to nie jest czynność na tyle fascynująca abym wgłębiała się w ten temat z jakimś większym zaangażowaniem.



Na tapetę poszło żelazko Extreme Glide firmy Russell Hobbs. No i co ja na to. Pomijając kolorystykę, która  jest najmniej ważna w tej kwestii, choć dla mnie trochę, bo ładne takie, co nie? To co zauważyłam, stopa żelazka jest fajnie wyprofilowana, dzięki czemu przy prasowaniu koszul lepiej dociera do przestrzeni między guzikami. Jest gładka,ceramiczna i antystatyczna, przez co tak lekko sunie po materiałach. Młody stwierdził, że żelazko wymiata przy poprzednim, mimo, że to stare było droższe. 





Mnie interesowało jedno. Możecie się śmiać, ale kiedyś kupiłam sobie dwie bawełniane ściereczki do kuchni, których za cholerę nie mogłam rozprasować. Próbowałam na mokro i na sucho, a efekt wciąż taki sam. Nadal wyglądały tak jakby je ktoś niedbale wyprasował, wyraźne ślady po pognieceniach. Dlatego postanowiłam, że jeśli Extreme Glide rozprasuje mi te zagniecenia na ściereczkach to wystawię najwyższą ocenę. Wystawiam, bo dało radę i to bez żadnej gimnastyki. Tak po prostu uprasowały się, w końcu. Żądna wrażeń przy okazji przetestowałam je na lnianych obrusach i też rewelacja. No bo z koszulkami, czy spodniami poradzi sobie każde żelazko, a z lnianym obrusem, czy upartymi ściereczkami poradzi sobie tylko taki model, który ma moc. Przy okazji pobawiłam się też pionowym wyrzutem pary i opcją spryskiwacza, fajne to. Poprzednie nie miało takiego powera, więc te opcje polubiłam na nowo. Możliwość prasowania na sucho to też fajna sprawa i co najważniejsze funkcja samoczyszcząca znacznie podnoszą moją ocenę.  Aaaa i właśnie długi miękki przewód ma dwa i pół metra, to też miało dla mnie znaczenie. 

Żelazko zajęło miejsce poprzedniego i czasami pożyczam je od Młodego. Mimo, że nadal czynność prasowania nie stała się dla mnie atrakcyjna przyznam się, że prasuję z trochę większą przyjemnością, bo nie muszę poprawiać, godzinami stać przy desce do prasowania i wiem, że za każdym razem efekt będzie zadowalający. Koniec z trudnymi do rozprasowania zagnieceniami! Lubię to!
Wasza BLONDYNKA :)

maja 12, 2016

Panna Cotta Kokosowa z Jeżynową Frużeliną

Panna Cotta Kokosowa z Jeżynową Frużeliną

Panna Cotta to jeden z naszych ulubionych deserów. Ja go lubię też za to, że jest szybki w wykonaniu, wystarczy zagotować, coś tam pomieszać, wystudzić, przelać i wstawić do lodówki. A potem delektować się tą kremową, lekko galaretowatą konsystencją. Tym razem postawiłam na smak kokosowy, nie miałam czasu na zakupy, ani na rozmrażanie owoców, więc otworzyłam słoik z jeżynami w syropie kandyzowanym, które robiłam w zeszłym roku i z nich zrobiłam frużelinę, którą pokryłam panna cottę. Bardzo lubimy kokosowy smak, więc dla nas wyszło idealnie. 



Składniki:
Dodatkowo:
  • chipsy kokosowe
  • mus owocowy lub tak jak u mnie frużelina


Sposób wykonania:
Do rondelka wlałam śmietankę i mleko kokosowe, wsypałam cukier i zagotowałam. Zestawiłam rondel z ognia. Żelatynę zalałam około dwoma łyżkami zimnej wody i zostawiłam na chwilkę do napęcznienia, potem wstawiłam na klika sekund do kuchenki mikrofalowej i rozpuściłam ją. Czasami żelatynę rozpuszczam w kąpieli wodnej. Ważne aby żelatyny nie doprowadzić do wrzenia, oraz aby nie dodawać jej do wrzątku, bo straci swoje właściwości żelujące.  

Kiedy mleko i kremówka lekko przestygła rozpuszczoną żelatynę wlałam do rondelka z mlekiem i wymieszałam dokładnie. Zawartość rondelka przelałam do metalowej miski i wstawiłam ją do zimnej wody aby wystudzić mieszankę, co jakiś czas mieszałam. Kiedy mleko z kremówką osiągnęło temperaturę pokojową wlałam do przygotowanych pucharków i szklanek i pozostawiłam na blacie, aż całkiem mieszanka wystygnie. Dopiero wtedy włożyłam napełnione pucharki do lodówki na około 4 godziny, można na noc. 

Kiedy Panna Cotta całkiem stężała wtedy wylałam na nią frużelinę lub jak wolicie mus owocowy. No to co, smacznego!
SMACZNEGO życzy BLONDYNKA :)

maja 10, 2016

Smaki Kuchni Włoskiej - moja encyklopedia o kuchni włoskiej

Smaki Kuchni Włoskiej - moja encyklopedia o kuchni włoskiej

Widząc ten tytuł w sklepie wydawnictwa Jedność nie ukrywam, zastanawiałam się dlaczego kosztuje  prawie dwieście złotych. Zastanawiałam się dlaczego ktoś tam wycenił ten tytuł. Wszystko wyjaśniło się w dniu doręczenia przesyłki.



Dlaczego kurier postawił przesyłkę na podłodze? 
Nie podał mi jej do ręki tylko postawił przede mną. Trochę dziwne, ale w pełni uzasadnione. Przekonałam się o tym podnosząc to kartonowe pudełko. Oooeeesuuu, jakie to ciężkie! Przecież tam jest tylko jedna książka! 



Książka, ale jaka! Format A3, czyli 27 x 36 cm! Duży format, a do tego 368 stron! Pierwsze, drugie i trzecie wrażenie wielkie WOW! Wykonanie coraz rzadziej spotykane, płócienna twarda oprawa obłożona papierową okładką. Jednym słowem książka grubymi nićmi szyta, ale w bardzo pozytywnym tego słowa znaczeniu. Wysoka jakość papieru i bardzo wysokiej klasy zdjęcia dodają dodatkowych walorów estetycznych. Dodam tylko, że obecnie Ten tytuł jest w promocyjnej cenie, bo kosztuje 161,50 zł. Jeśli chodzi o opisówkę byłoby na tyle.



Wersja salonowa, bo do kuchni raz, że szkoda, dwa format zbyt duży. Nie bez kozery jest określana jest albumem o kulturze kuchni włoskiej w Polsce. Nie znajdziemy tam ogromnej ilości przepisów, bo jest ich tam zaledwie kilkanaście, ale za to solidne podstawy jak przyrządzić solidny wywar, dobre spaghetti czy pastę z warzyw. Za to jest to kopalnia wiedzy o produktach wykorzystywanych głównie w kuchni włoskiej. Historia makaronu, rodzaje, zastosowanie, dobry przepis na niego, kurcze aż w głowie mi się zakręciło, tak wiele rodzajów, tyle nazw. Dodatkowo informacje co znaczą same nazwy. Rodzaje mięsa, serów, oliwy, ziół, warzyw, owoców, kawy, wina i wiele innych. Wszystko opisane szczegółowo i dość rzetelnie. Mimo, że o tej kuchni jakąś wiedzę posiadałam, z albumu dowiedziałam się tak wiele, czego nie zdołałabym wyszperać w sieci. 




"Smaki Kuchni Włoskiej" stała się dla mnie w pewnym sensie encyklopedią,dzięki której moja wiedza znacznie poszerzyła horyzont.Gdybym dostała ją w prezencie na urodziny, czy pod choinkę byłabym w siódmym niebie. Tak więc i wydanie i treść świetnie nadaje się na prezent. Idealnie wpasuje się w gusta osoby, która uwielbia gotować. W książce znajdzie wiele informacji na temat nie tylko produktów spożywczych, ale i historii powstania kuchni włoskiej , filozofii i stylu życia tamtejszej ludności. Dzięki temu zacznie rozumieć i nazwy, sposób gotowania i łączenia składników. Dla mnie idealna!
Wasza BLONDYNKA :)






maja 06, 2016

Sukienka

Sukienka

To był ten dzień,
kiedy nie musiałam nigdzie biec. Całkiem wolny pozbawiony wszystkich obowiązków. Nie jestem typem galerianki, która uwielbia spędzać wolny czas w centach handlowych. Udaję się tam tylko wtedy kiedy czegoś potrzebuję. 

Potrzebowałam sukienki. Więc skupiałam wzrok wyłącznie na sukienkach. Kilka pierwszych sklepów było całkiem normalnie. Mimo, że żaden model kiecki nie przypadł mi do gustu szukałam dalej.

I to był ten sklep, w którym pokładałam największe nadzieje, bo jestem sprytną bestią. W domu przejrzałam ich internetową ofertę i dzięki temu wiedziałam, że mogę znaleźć tam coś dla siebie. I tak sobie wyluzowana przekraczam próg, dwa kroki ku wieszakom z sukienkami....

A tu jak nie wyskoczy ekspedientka zza ubrań z dość zdecydowanym tonem nieznoszącym sprzeciwu "w czym mogę pomóc!". Nie pomyliłam się, tam powinien być wykrzyknik. No to niech jej będzie, niech pomoże "szukam sukienki". Zaczęła pokazywać kiecki, więc ja jak zawsze wyciągnęłam kilka modeli i trzymając za wieszaki oglądałam co jeszcze może zaproponować. Trzymałam ostrożnie i dość wysoko nad ziemią, aby nie uszkodzić towaru. "ja je wezmę!" Ta mała zbyt zdecydowana pani ze sklepu jednym ruchem zabrała wszystkie wieszaki. Lekki szok, ale co tam skończmy to przedstawienie, chcę je zmierzyć, gdzie one są? Czekały w przymierzalni. Więc mierzę sobie spokojnie,a koleżanka czeka za kotarą aby posłużyć opinią, czy nie wyglądam w nich bardzo grubo :) Spokój, cisza, nie ma tej nadgorliwej, wraca nastrój, ale nie. Jednak za szybko się ucieszyłam "i dobre? wybrała coś Pani?" Ręce opadły. Przecież nawet pierwszego modelu nie zdążyłam przymierzyć.

Sytuacja była dla mnie niezręczna, bo zbyt mocno zależało mi na sukience, bo normalnie po drugim tekście rzuciłabym przez ramię jakiś kąśliwy tekst i wyszłabym z tego sklepu. Nie cierpię takich klimatów, ale ta cholernie idealna kiecka była właśnie w tym sklepie. Ta, która przemawiała do mojej podświadomości "czekałam tu właśnie na ciebie, patrz jak idealnie leżę na Tobie, jak ukrywam wszystkie fałdki, jak podkreślam kolor włosów". 

Chciałam zaliczyć jeszcze dwa sklepy, poprosiłam natrętną Panią, aby odłożyła mi kieckę na max godzinę "mogę odłożyć na godzinę". Boszzze, jak ona to powiedziała. Jakby mi co najmniej przysługę roku tym robiła, ale ja już nie wytrzymałam, patrząc jej prosto w oczy, bardzo zdecydowanym tonem odpaliłam "wiem, że może Pani na godzinę odłożyć tą sukienkę", na koniec uśmiechając się triumfalnie. Kurcze jak ja potem szukałam w innych sklepach kiecki takiej dla mnie, żeby nie wracać do tamtego butiku, żeby nie być klientką tej kobiety. Nie udało się.

Wróciłam, ale używając całej swojej stanowczości, kąśliwości sprawiłam aby obsłużyła mnie druga Pani, która okazała się bardziej taktowna i profesjonalna. Nie powstrzymałam się, aby jej nie pochwalić porównując ją do koleżanki, która stała obok. Kiecka cieszy, ale niesmak pozostał lekki.

Ps. Bardzo trudno było mi się powstrzymać aby nie napisać jaki to był sklep. W sklepach z tak wysokimi cenami uważam, że mam prawo oczekiwać wyższych standardów niż w tańszych sieciówkach, które  przy tej niewiele młodszej ode mnie ekspedientce wypadają o niebo lepiej.
Wasza BLONDYNKA :)

maja 04, 2016

Tort Podwójnie Czekoladowy z Bitą Śmietaną i Truskawkami

Tort Podwójnie Czekoladowy z Bitą Śmietaną i Truskawkami


Mój tort urodzinowy zawsze musi być z truskawkami! Nie wiem dlaczego tak, po prostu "bo tak". Nie będziemy dociekać dlaczego, bo czuję, że nie znajdziemy racjonalnego wytłumaczenia. W sumie czy to ważne? Otóż to! No i co roku tort na swoje urodziny muszę zrobić sobie sama, bo jeszcze nikt nie wpadł na to aby mi taki tort urodzinowy zrobić, kupić, zamówić, nie ważne. Nadzieja w moim dziecku, jest coraz większy, dorasta więc może kiedyś , kto wie... Może zamówi swojej mamusi jakiś torcik. Tymczasem ja co roku staram się przygotować go o takim smaku aby właśnie synowi najbardziej smakował, bo ja kawałek, dwa i koniec. Nie mogę, więcej bo po słodkim tyłek mi puchnie :) 

W tym roku weny brakło na cokolwiek, poszłam po najmniejszej linii oporu i zrobiłam taki. Taki, czyli jaki? Połączyłam dwa ulubione desery mojego dziecka, czyli Brownie i Mousse au Chocolat, dla przełamania smaków bita śmietana i truskawki oczywiście. Wyszła bomba, że kaloryczna to wiadomo, ale smakowa. Normalnie trudno bardzo wyhamować na jednym kawałku. Wiadomo nie od razu, ale co jakiś czas chce się jeszcze i jeszcze. Fakt, że jak nigdy torcik zniknął w ciągu jednego dnia i zajmował się nim tylko Młody o czymś świadczy. Ja osobiście uważam, że to torcik mocno owocowy, bo przecież czekolada wytwarzana jest z ziaren kakaowca, więc traktują ją jako owoc, a tort przejawia mocne działanie antydepresyjne, bo po jednym kawałku poziom serotoniny osiąga nieprawdopodobnie wysoki poziom, ale to normalne, skoro w to ciasto wpakowałam pół kilograma czekolady :)



BROWNIE:
  • 200 g czekolady gorzkiej
  • 200 g masła
  • 200 g cukru
  • 4 jajka (żółtka i białka osobno)
  • 50 g mąki pszennej

Sposób przygotowania:
Na początku przygotowuję sobie blaszkę. W tym przypadku była to tortownica o średnicy 23 cm z ceramicznym dnem, jeśli używam zwykłej smaruję dno masłem i wykładam papierem do pieczenia wypuszczając go poza tortownicę. Przy tej z ceramicznym dnem wysmarowałam tylko dno masłem. Piekarnik ustawiłam na 180 stopni aby się nagrzewał. W tym czasie do rondelka włożyłam masło pokrojone na mniejsze kawałki i na bardzo małym płomieniu rozpuściłam. Jak tylko masło się rozpuściło zdjęłam rondelek z ognia, wsypałam posiekaną czekoladę i rozpuściłam ją w maśle. Odstawiłam do wystygnięcia. W jednej misce porządnie zmiksowałam żółtka ze 100 g cukru, a w drugiej misce ubiłam białka na pianę, po czym partiami dosypywałam 100 g cukru, pina powinna być sztywna bez wyczuwalnych grudek cukru, ale to wiecie przecież :) Kiedy rozpuszczona masło z czekoladą osiągnęło temperaturę pokojową miksując żółtka cienkim strumieniem wlewałam do nich masło z czekoladą cały czas miksując. Potem wsypałam przesianą mąkę i zmiksowałam do momentu połączenia się składników. Od teraz mikser nie będzie potrzebny. Do masy czekoladowej w trzech partiach wkładałam pianę z białek mieszając łyżką w taki sposób, aby piana nie siadła. Dzięki białkom masa czekolada znacznie się rozluźni i jak już cała piana z białek jest wmieszana w masę przelewam ciasto do tortownicy, wyrównuję powierzchnię łyżką i wkładam do nagrzanego piekarnika, oczywiście do 180 stopni i piekę 35 - 40 minut. Ciasto urośnie, a potem podczas stygnięcia lekko opadnie tworząc charakterystyczne pęknięcia, nie przejmujcie się, tak ma być :) Ciasta nie wyciągamy z tortownicy i dopiero jak całkowicie wystygnie zabieramy się za Mousse au Chocolat.



MOUSE AU CHOCOLAT:
  • 200 g gorzkiej czekolady (min. 60% zawartości kakao)
  • 6 jajek (żółtka i białka osobno)
  • szczypta soli
Sposób przygotowania:
W dużej misce rozpuszczam na parze czekoladę połamaną na kosteczki. Jajka myję we wrzącej wodzie. Białka i żółtka oddzielam do dwóch osobnych misek. Białka ubijam z solą na sztywną pianę. Żółtka zostawiam w całości. Kiedy czekolada się rozpuści odstawiam ją do wystygnięcia. Może być lekko letnia, ale nie bardzo ciepła. I teraz cały czas mieszam czekoladę szpatułką i dodaję po jednym żółtku. Nie przerywam mieszania. Tak mieszam i dodaję do momentu, w którym skończą mi się żółtka. Masa będzie bardzo gęsta, ale nie przejmujcie się. Następnie do tej masy dodaję w kilku partiach pianę z białek, oczywiście cały czas mieszam. Teraz tylko bardziej delikatnie, aby masa nie straciła na puszystości. Zauważycie tu, że masa czekoladowa dzięki pianie staje się lżejsza i konsystencja jest bardziej luźna. Tak ma być. Kiedy cała piana została wmieszana masę czekoladową wylewam na upieczone i wystudzone Brownie. Lekko wyrównuję powierzchnię i wstawiam tortownicę do lodówki na co najmniej godzinę. NIE DODAJEMY CUKRU DO Mousse au Chocolat, jak zrobicie to sami stwierdzicie, że nie ma takiej potrzeby ;) Kiedy mus stężeje można się zabrać za bitą śmietanę.


DODATKOWO:
  • ok. 400 ml śmietanki kremówki 30% lub 36 %
  • 1 łyżeczka cukru pudru
  • kilka truskawek
  • 100 g czekolady mlecznej
Sposób przygotowania:
Śmietankę ubijam na sztywno,pod koniec ubijania dodaję cukier puder. Uważajcie aby nie przebić kremówki, ale to pewnie też wiecie :) Truskawki umyłam, osuszyłam w ręczniku papierowym i każdą przekroiłam na połowę. Czekoladę starłam na tarce do warzyw.


Kiedy to wszystko już przygotowałam wyciągnęłam ciasto z lodówki. Wierzch posmarowałam cienko ubitą śmietaną, po bokach wycisnęłam kilka rozetek z bitej śmietany. Resztę powierzchni posypałam startą czekoladą mleczną, a na końcu poukładałam połówki truskawek. Wstawiłam do lodówki na godzinkę do schłodzenia.
SMACZNEGO życzy BLONDYNKA :)

Drukuj

Copyright © 2016 Blondynka Gotuje , Blogger