marca 31, 2017

Cieciorella, czyli Nutella z Ciecierzycy (bez cukru)

Cieciorella, czyli Nutella z Ciecierzycy (bez cukru)

Moi sympatyczni obserwatorzy z Instagram i "Fejsbuka" ostatnio dużo pytają mnie w mailach, czy ja przeszłam na dietę, bo widzą, że propozycje jakie pokazuję trochę się różnią od tego co było. Otóż moi Kochani, nie jestem na żadnej diecie.Blondynka i dieta to duet skazany na niepowodzenie :) Nie znoszę żadnych ram, których musiałabym się trzymać. Ograniczenia są nie dla mnie i jeśli ktoś czegoś zakazałby mi jeść, to na bank wiem, że bardzo by mi się właśnie tego chciało. Na początku roku w jednym z tekstów wspominałam Wam o roku 2017, moim roku Feniksa. Zmiany, które stopniowo wprowadzam w swoje życie to po prostu realizacja jednego wielkiego planu jaki ułożyłam sobie w głowie jeszcze w listopadzie i jak na razie konsekwentnie realizuję wszystkie swoje założenia. Zmian jeszcze będzie trochę, bo to plan całoroczny, ale wszystko w swoim czasie :) Na chwilę obecną w marcu rozpoczęłam etap treningów na siłowni i zmiany w moim odżywianiu. Jem więcej niż kiedyś, trenuję ciężej niż przy MTB. I wiecie co, chyba doszła mi druga pasja. Jest świetnie, mimo, że każdego dnia przez dwie godziny daję sobie tam mocno popalić, rano budzę się nie sama, za to razem z zakwasami i wbrew pozorom mam tyle energii, że trudno jest to opisać. Normalnie aż chce się żyć! Teraz przygotowuję się na kolejny etap, ale o tym może napiszę, jeszcze nie wiem :)

Ale wróćmy do jedzenia! W kuchni mam lekkie rozdwojenie jaźni, bo gotuję na dwa style. Dla siebie healthy food z pewnymi odstępstwami, a dla Młodego totalny freestyle. Młody spala milion więcej kalorii ode mnie, jeszcze rośnie i tu karmie go zdrowo, ale w takiej formie jaką lubi. Sama zaś odkrywam Nowy Świat zdrowych zamienników, smaków bez cukru, bez mąk ze zbóż i takie tam "dziwactwa" jak to Młody określił. Dziś mam dla Was Nutellę, znaczy się Cieciorellę,,  tak czy siak, smarowidło, które smakiem przypomina lekką gorzką czekoladę, ale nie ma w składzie ani cukru, ani czekolady. Jeśli masz ugotowaną ciecierzycę lub ciecierzycę w puszce przygotowanie tego przysmaku zajmie Ci dosłownie kilka chwil. Swoją Cieciorellę jadłam z goframi kokosowymi, ale nad tymi goframi postanowiłam jeszcze popracować, aby smakowo była petarda, są bardzo dobre, ale jak już je dopracuję wtedy od razu i szybciutko napiszę co, jak i z czym :)
Źródło przepisu: Sprintem przez życie.



Składniki na 2 niewielkie słoiczki:
  • ok. 1 szklanka ugotowanej ciecierzycy
  • 100 g daktyli
  • 1 łyżka ciemnego kakao
  • 3 łyżki masła orzechowego (bez soli i cukru) - u mnie domowe
  • kilka łyżek mleka roślinnego lub po prostu krowiego (użyłam krowiego)
  • miód lub syrop z agawy - opcjonalnie

Sposób przygotowania:
Przygotowaniami zajęłam się dzień wcześniej, a dokładnie wieczorem namoczyłam ciecierzycę i zostawiłam na całą noc. Rano wylałam wodę z nocnego moczenia, zalałam ciecierzycę zimną świeżą wodą (3:1) i wstawiłam do gotowania. Od momentu zagotowania się wody gotowałam ją około 80-90 minut. Ciecierzycę odcedziłam, wystudziłam, przesypałam do pojemnika i pobiegłam na trening :) 


Nutellę można przygotować po wystygnięciu ciecierzycy, ja nie miałam ba to czasu i przygotowałam w wolnej chwili po powrocie do domu. Tu już temat poszedł szybciutko.Daktyle zalałam wrzątkiem i odstawiłam na 10 minut. Potem wrzuciłam do blendera wszystkie składniki i zmiksowałam na gładką masę, która była dość gęsta, dlatego rozrzedzałam ją mlekiem, po prostu krowim. Mleka dodawaj po kilka łyżek i miksuj, sprawdzając czy uzyskana gęstość jest dla Ciebie odpowiednia. Ten zdrowy krem najsmaczniejszy jest taki prosto z lodówki, choć jeśli poleży chwilę na blacie też jest pyszny. Przechowuj krem w lodówce, nawet kilka dni.


Ps. Masło orzechowe przygotujesz w kilkanaście sekund, link do przepisu na nie umieściłam na liście składników. W przypadku tego masła nie dodawaj tylko cukru pudru i soli ;)
SMACZNEGO życzy

marca 30, 2017

Marlene - Hani Munzer

Marlene - Hani Munzer

Pamiętacie jak rok temu pisałam o książce "Miłość w czasach zagłady" - Hani Munzer? Tak, to ta książka, która poruszyła mnie do takiego stopnia, że po przeczytaniu ostatniej strony i zamknięciu książki jeszcze długo siedziałam w pokoju porządkując myśli. Wtedy pomyślałam sobie, że byłoby świetnie gdyby pisarka postanowiła kontynuować opowieść...


Tak też się stało! "Marlene" - Hani Munzer to kontynuacja "Miłości w czasach zagłady". Przez skórę czułam, że to będzie kolejny tytuł, który poruszy mnie tak jak poprzedni. I nie zamierzałam czekać do 29 marca na oficjalną premierę tej książki. Dlatego dzięki uprzejmości wydawnictwa Insignis w moje niecierpliwe  rączki wpadł egzemplarz recenzencki, który pomimo wielu zajęć jakie teraz mam na głowie, dosłownie pochłonęłam go w 3 wieczory. Ta książka nie powinna mieć 545 stron, tylko więcej. Chyba za szybko czytałam :)

Rzadko trafia się taka treść, która z rozdziału na rozdział zaskakuje. Kiedy na początku bohaterce przydarzają się takie sytuacje, wydawałoby się, że bez wyjścia i jak to dalej będzie, przecież to dopiero początek książki, a tu z rozdziału na rozdział napięcie rośnie i rośnie. To takie połączenie powieści historycznej z thrillerem.

W tym przypadku zostałam dopieszczona w każdym calu. Świetnie dawkowane napięcie, fabuła niezwykle interesująca i tak jak lubię tocząca się w okresie II Wojny Światowej, dająca do myślenia i w trakcie i po przeczytaniu.

Celowo nie piszę nic o treści, nie chcę zepsuć Wam przyjemności wkroczenia w świat jaki zaprezentowała nam Hani Munzer. Oba tytuły to książki obok których nie można przejść obojętnie! Naprawdę. Mimo, że minęło już kilka dni po zamknięciu ostatniej strony, nie jestem w stanie sobie wyobrazić jak wielkim trzeba być człowiekiem,aby mimo wszystkich przejść, tak tragicznych zdarzeń móc nadal kochać, żyć i starać się być szczęśliwym. Po raz kolejny dotarło do mnie, że nie ma sensu przejmować się błahymi i często przez nas samych wymyślonymi problemami. Trzeba żyć, cieszyć się z tego i doceniać to co mamy. Ludzi życzliwych, którzy nas otaczają, rodzinę.Trzeba dawać od siebie dobro. Jesteśmy szczęściarzami, że mamy możliwość otaczania się ludźmi, w których towarzystwie się otaczamy. Że możemy nie przebywać obok tych, którzy chcą lub lubią ranić. To komfort o jakim nawet nie śmiała marzyć ani Marlene Kalten ani Debora Berchinger, bohaterki obu tytułów.

Kiedy przeczytacie oba te tytuły, zrozumiecie dlaczego w tej recenzji nie ma ani słowa o fabule. Nie mogłam inaczej.

Wydawnictwo: Insignis
Tytuł: Marlene
Autor: Hani Munzer
Premiera: 29.03.2017 r.


WASZA

marca 27, 2017

Spray do Oliwy Brandani

Spray do Oliwy Brandani

Pamiętacie post, w którym pokazywałam spray do oliwy firmy Zeal? Ten różowy taki duży? No właśnie już go nie mam, odruchowo ratując ręcznik papierowy przed upadkiem zrzuciłam spray na podłogę i pękła nakrętka. Dla mnie dramat, bo spray do oliwy stał się niezbędnym przedmiotem w mojej kuchni.

Dlaczego dla mnie jest taki ważny?
Jest to bardzo sprytne urządzenie, które przydaje się praktycznie przy prawie każdym użyciu oliwy, bądź oleju. Ale od początku. Nakrętka służy do odpowietrzenia pojemnika, dzięki czemu wytwarza się ciśnienie dzięki czemu po naciśnięciu sprayu wydobywa się z niego mgiełka prawie identyczna jak wydobywa się z dezodorantu. Tą mgiełką spryskuję sałatki, mięsko przed smażeniem, blaszki przed pieczeniem. Lubię smażyć bez tłuszczu lub na jego śladowych ilościach i tu również spray świetnie się sprawdza, bo spryskuję patelnię odrobiną tłuszczu. Jak używam spryskiwacza do sałatek, wcześniej lubię wrzucić do środka gałązkę rozmarynu, albo kilka suszonych papryczek chili lub kilka ząbków czosnku, wtedy moja oliwa nabiera smaku.



Tym razem wybrałam spryskiwacz włoskiej firmy Brandani. Z dwóch powodów: byłam bardzo ciekawa jaką jakość prezentuje i spryskiwacz jest mniejszy, bardziej poręczny i do wyboru jest więcej kolorów :) Jest jeszcze dość istotna kwestia - cena! Bardzo rozsądna cena za naprawdę wysoką jakość. Tworzywo grube, błyszczące, wszystkie detale gładkie i dopracowane. Z zewnątrz dno pokryte stalową cienką powłoką, na której bardzo ładnie prezentuje się logo firmy. Zatyczka rozsądnie zaprojektowana, bo jest prosta i płaska przez co nie ucieka z blatu kuchennego. Dlatego spokojnie można wydać 65 zł na taki kuchenny niezbędnik.


Wiecie już dobrze, że kiedy polecam produkt, to jest to produkt, który naprawdę jest sprawdzony. Spełnia kilka moich kryteriów. Zawsze wtedy tez piszę, gdzie bezpiecznie można go kupić, bo przy okazji takich zakupów sprawdzam też sklep pod kątem kontaktu, terminowości, zabezpieczenia przesyłki, bo to jest kwestia bardzo ważna, szczególnie jak mamy ochotę zamówić coś delikatnego, kruchego czy szklanego. Tym razem padło na sklep Pyszna Paczka. Złożyłam zamówienie i czułam się bezpiecznie, bo drogą mailową otrzymywałam na bieżąco o etapach realizacji zamówienia. Na przesyłkę musiałam poczekać prawie tydzień, bo wybrałam produkt, którego nie było już na magazynie i był ściągany od producenta. Ale i o tym dowiedziałam się z maila, więc byłam spokojna.


 Przy okazji do koszyka wrzuciłam syrop waniliowy Eterno. Ich cały asortyment na sobie przetestowałam i syrop waniliowy to jeden z naszych ulubionych, szczególnie Młody lubi dolewać go sobie do kawy z mlekiem :) Tak w sklepie Pyszna Paczka znalazłam nie tylko szeroki wybór asortymentu z działu akcesoria kuchenne, ale także jest dział Delikatesy, gdzie znalazłam moje ukochane Eterno i wiele innych pysznych produktów. Zresztą sami sprawdźcie!
WASZA

marca 24, 2017

Jak zrobić Chocolate Chips, czyli Czekoladowe Chipsy

Jak zrobić Chocolate Chips, czyli Czekoladowe Chipsy

Chocolate Chips, uwielbiam wykorzystywać je przy wypiekach i deserach, zawsze jest jeden problem. W mojej okolicy w sklepach tego produktu nie ma! Więc zwykle proszę rodzinę z zagranicy o dostawy tech pastylek czekoladowych. Pewnego dnia, kiedy opróżniłam ostatnie opakowanie czekoladek wpadłam na pewien pomysł! Dlaczego mam wciąż czekać na dostawy Chocolate Chips skoro mogę je sobie wykonać w domu i to za naprawdę małą kasę! Tak, jestem typem osoby, która szuka sposobów, żeby coś zrobić, a nie wytłumaczeń dlaczego czegoś nie wykonać. Tak oto przy pomocy małej tylki Wilton #2 (tylka powoduje stabilność i większą precyzję w formowaniu) i foliowego rękawa cukierniczego przygotowałam własne Chocolate Chips z mlecznej i gorzkiej czekolady. Niebawem wykorzystam je przy ciastkach :) Przygotowanie tych małych drobinek w sumie zajęło mi 20 minut razem z chłodzeniem, spieszyłam się, bo czas mnie mocno gonił :)



Składniki:


Sposób przygotowania:
Czekolady rozpuściłam w kąpieli wodnej. Przelałam je do dwóch foliowych rękawów cukierniczych i odstawiłam na kilka minut aby czekolada lekko zgęstniała. Dużą tacę wyłożyłam papierem do pieczenia, na który wyciskałam niewielkie porcje czekolady, w taki sposób aby przypominały Chocolate Chips. 


Tacę z wyciśniętą czekoladą wstawiłam na dosłownie kilka minut do lodówki.



Potem tylko zsunęłam drobinki czekoladowe do miseczek i gotowe. Można przechowywać w zamkniętym pojemniku plastikowym w lodówce lub szafce kuchennej. Gotowe! Prawda, że łatwe? 
SMACZNEGO życzy

marca 21, 2017

Frytki z Warzyw

Frytki z Warzyw

Frytki, fryteczki, frytunie.... Kto nie lubi klasycznych frytek z ziemniaków? No właśnie, ja nie przepadam za klasycznymi frytkami z ziemniaków. Ziemniaki, owszem, ale ćwiartki zapieczone w marynacie ziołowej. A frytki to ja bardzo, ale z marchewki, pietruszki, buraka i batatów. Oczywiście nie każdą ilość, bo takie frytki dają uczucie sytości na długo, równocześnie nie sprawiają, że jesteśmy mega najedzeni i ociężali. Dodatkowo kolory na talerzu dodatkowo cieszą moje zielone oczy :) Kolejną ciekawostką jest fakt, że mój niezbyt lubiący warzywa syn, polubił bardzo pietruszkowe i marchewkowe. Bataty też jadł, ale tylko raz kiedy okłamałam go, że to marchewkowe, a słodkie, bo przesadziłam z syropem klonowym :) Potem prawda wyszła na jaw i to były jego ostatnie frytki z batatów jakie jadł :) No, co? Przynajmniej poznał ich smak :)

Dobra, teraz kilka uwag dotyczących przyprawiania. Do marchewki idealnie pasuje imbir mielony i dowolne ulubione zioła. Ja uwielbiam zioła prowansalskie, ale te z dodatkiem kwiatów lawendy (niemieckie są z lawendą, francuskie są bez lawendy). U mnie bataty zwykle idą w parze z cynamonem i chili. A buraki i pietruszka, zależy jaki mam humor, albo co mam pod ręką i tu albo zioła prowansalskie albo estragon. To są moje propozycje, ale zachęcam Was też do eksperymentowania. Pamiętajcie, frytki z korzenia pietruszki pieką się najszybciej! Dlatego ja w trakcie pieczenia sprawdzam i albo sobie układam upieczone pietruszki na mały stosik w kącie blaszki, albo wyciągam i pozostałe warzywa dopiekam do miękkości.


Składniki:
  • marchewki, pieruszka w korzeniu, burak, batat
  • oliwa z oliwek
  • syrop klonowy lub jak lubisz może być miód
  • zioła prowansalskie, estragon, oregano, tymianek lub inne ulubione zioła
  • imbir mielony
  • cynamon mielony
  • chili mielone
  • opcjonalnie po upieczeniu frytki można skropić sokiem z cytryny
Najbardziej lubię maczać warzywa z sosie jogurtowym, choć to tak naprawdę jogurt naturalny, do którego dodaję wyciśnięte ząbki czosnku, posiekany świeży koperek, sól, biały pieprz, odrobina cukru i czasami jak mnie coś natchnie nieduży ogórek starty na tarce o grubych oczkach i przed dodaniem odciśnięty z soku.


Sposób przygotowania:
Na początku napiszę o proporcjach oliwy i syropu klonowego. U mnie zwykle jest to 3 łyżki oliwy na 1 łyżkę syropu klonowego. Warzywa i tak są słodkie, więc można nawet pominąć syrop, jednak ja lubię jak dzięki klonowemu na frytkach tworzy się coś w klimatach glazury, są błyszczące i lekko słodkawe. Marynatę robię w dwóch miseczkach: w jednej do batatów (cynamon, chili), a w drugiej do marchewki, pietruszki (imbir, zioła). Burak u mnie zawsze z estragonem. Zwykle piekę 3 rodzaje warzyw na raz. Marchewka i pietruszka jako stały element i tu albo leci burak, albo batat.



To teraz jak już wiemy co i jak z marynatą, czy tam glazurą :) Bierzemy się za warzywka. Jak młode marchewki i pietrucha to szorujemy porządnie i pieczemy ze skórką, jesienią i zimą obieramy, batat i burak też powinien być obrany ze skórki. Tak jak widać na obrazkach pokroiłam warzywa z można powiedzieć coś co przypomina słupki :) Nie za cienkie, nie za grube. Każdy kawałek maczamy w wybranej marynacie i układamy na blaszce wyłożonej papierem do pieczenia. Czy papier jest konieczny? No raczej, chyba że lubisz szorować blaszki :) Podczas pieczenia syrop trochę się karmelizuje, więc wiadomo, bez papieru blach idzie do wyszorowania, a z papierem do szybkiego umycia z tłuszczu, który przesiąknie przez papier. Ja przez te nieprzywierające gary oduczyłam się szorowania, więc przy blaszce z piekarnika kombinuję na przykład z tym papierem do pieczenia :)

A właśnie blachę z frytkami pasuje włożyć do piekarnika nagrzanego do 180 stopni i upiec. Nie chcę kłamać czy to 20 minut czy nie. Wszystko zależy od grubości na jaką pokroicie warzywa. Ja zawsze piekę na tak zwane oko, czyli po 10 minutach wbijam widelec w kawałek każdego rodzaju warzywa i jak pietrucha jest gotowa, a reszta nie, tak jak wspomniałam układam w rogu w coś przypominającego stosik, kupkę czy coś podobnego i piekę dalej do momentu, w którym reszta warzyw będzie miękka. Podczas pieczenia można poprzewracać warzywa, osobiście nie zawsze mi się chce, no ale czasami jak mnie naleci to przewracam warzywa, aby nie były spieczone tylko po jednej stronie. Za to bez względu na chęci przewracania warzywa zawsze smakują świetnie, tylko pamiętamy alby ich nie przypalić. Jak będziecie pierwszy raz je piekli, pilnujcie i obserwujcie bacznie, potem już będziecie wiedzieli co i jak piecze się szybciej, a co dłużej ;)
No to co, SMACZNEGO życzy

marca 14, 2017

Pieczony Kurczak z Masłem Ziołowym

Pieczony Kurczak z Masłem Ziołowym

Rzadko piekę kurczaka w całości, bo u mnie w domu jest jeden problem. Za mało jemy! Jeden kurak na dwie osoby, to jedzenia na co najmniej dwa dni,dlatego częściej sięgamy po kawałki kurczaka, które przygotowuję na wiele sposobów. Na świeżo po lekturze książki Jamiego Olivera "Świąteczne przepisy" kupiłam kurczaka i upiekłam, bo przepis przemówił do mnie na tyle, że byłam bardzo ciekawa efektu końcowego. Jak zwykle nie do końca trzymałam się przepisu i wrzuciłam swoje trzy grosze. Obiad wyszedł na tyle pyszny, że przy okazji po 20 latach przekonałam się do palonej kaszy gryczanej, za którą nie przepadałam, a z sosem ta kasza była pyszna! Tu może i moje kubki smakowe dojrzały do gryczanej, a ten kurczak był tylko pretekstem? Nie ważne. Ważne, że z Młodym do ostatniego ziarenka wyjedliśmy całą kaszę z naszych talerzy.


Wróćmy do kurczaka. Swojego piekłam wyłącznie pod przykryciem w żeliwnym garnku Staub. Nie odkrywałam, bo chciałam uzyskać takiego delikatnego, tak jakby był gotowany na parze. Upieczone warzywa, na których piekło się mięso wykorzystałam do sosu. Po wyciągnięciu garnka z piekarnika warzywa były zanurzone we własnych i tych wyciekających z kurczaka sokach. Wystarczyło kilka minut i z warzyw powstał pyszny przecierowy sos do mięsa i kaszy, a co najważniejsze Młody nie widział kawałków warzyw i nie mógł niczego odłożyć na brzeg talerza, więc dodatkowo czułam się spełniona jako karmicielka własnego dziecka, że udało się mu przemycić trochę zdrowego jedzonka. Ale się rozgadałam, zaczynamy! :)


Składniki:
  • 1 cały kurczak (1.8 kg)
  • 100 g masełka smakowego
  • 1 cytryna
  • 2 gałązki świeżego rozmarynu
Sos pieczeniowy:
  • 2 cebule
  • 2 marchewki
  • 2 łodygi selera naciowego
  • 1 główka czosnku
  • 1/2 pół pęczka (15 g) świeżych ziół, np.: szałwii, rozmarynu lub tymianku
  • 150 ml białego lub czerwonego wina
  • 600 ml bulionu drobiowego
  • opcjonalnie 1 łyżeczka dżemu z owoców jagodowych

Masełko ziołowe:
  • 2 ząbki czosnku
  • 30 g natki pietruszki
  • 250 g masła
  • 10 g świeżej szałwii
  • świeżo zmielona sól morska
  • świeżo zmielony pieprz
Sposób przygotowania:
Na godzinę przed pieczeniem wyciągnęłam kurczaka z lodówki i odstawiłam aby osiągnął temperaturę pokojową. W tym czasie przygotowałam masełko ziołowe miksując wszystkie składniki w blenderze. Do kurczaka zużyłam ok. 100 g przygotowanego masełka, resztę szczelnie zawinęłam w folię i zamroziłam.

Do środka kurczaka włożyłam 2 plasterki cytryny, świeży rozmaryn, kilka listków świeżej szałwii, a nawet gałązki z natki pietruszki, które mi zostały po maśle ziołowym. Warzywa oczywiście umyłam, te które wymagały obrania obrałam i wrzuciłam na dno garnka. Na warzywa położyłam kurczaka wysmarowanego masłem ziołowym.



Tu tak jak wspomniałam chciałam uzyskać nie spieczone delikatne mięso, więc piekłam kurczaka pod całkowitym przykryciem. Jeśli chcesz chrupiącą skórkę, w połowie pieczenia zdejmij pokrywkę. Warzyw nie podlewałam żadnym płynem. Po upieczeniu jak widać na zdjęciach warzywa i kurczak puściły sporo soku. Aaaa i właśnie temperatura pieczenia to 180 stopni i piekłam ok. 1 h 30 min. Podczas pieczenia co jakiś czas polewałam sosem i delikatnie starałam się przemieszać warzywa. Kurczaka pieczesz do miękkości.




Po upieczeniu dajemy "ptakowi" odpocząć 30 minut.Ja go przełożyłam na talerz i w tym czasie zajęłam się przygotowaniem sosu. Tu garnek z warzywami i sokami uzyskanymi podczas pieczenia postawiłam na palniku ze średnim płomieniem gazu. Powoli podgrzewając wlałam wino, bulion i lekko zredukowałam ilość płynów. Na końcu zmiksowałam wszystko razem uzyskując coś w stylu musu z warzyw. Ten patent od tamtej pory świetnie się sprawdza w moim domu, bo to moje antywarzywne dziecko wcina sos aż mu się uszy trzęsą i nie marudzi, że seler naciowy czy marchewka :) Kurczaka jedliśmy i z paloną kaszą gryczaną i kaszą bulgur, ale będzie równie świetnie smakował z innymi kaszami bądź ziemniakami.
SMACZNEGO życzy

Drukuj

Copyright © 2016 Blondynka Gotuje , Blogger