Popularne posty

sierpnia 11, 2019

Tiramisu z Malinami

Tiramisu z Malinami

Nie znam nikogo kto by nie lubił tiramisu. Próbowałam wiele wariacji smakowych, z truskawkami, herbatą matcha, z winem marsala, z bezami, truskawkami itd. Tym razem postawiłam na maliny, bo osobiście lubię zrównoważone smaki, a maliny fajnie przełamują słodycz klasycznego tiramisu, a przy okazji mój Młody z każdą porcją pochłaniał wszystkie owoce, których normalnie by nie ruszył gdyby leżały osobno w miseczce.

Nie ukrywam, że chciałam też sprawdzić mój nowy nabytek ze sklepu Emako - naczynie żaroodporne firmy Secret de Gourmet, którego kształt i wysokość wydawał się idealny do tego deseru. Teraz już oficjalnie mogę powiedzieć, że jest podane poniżej proporcje idealnie wpasowały się w naczynie, a wysokość dawała duże możliwości aby kawałek deseru przenieść na talerz zachowując przy tym ładny kawałek. W ogóle jestem z naczynia zadowolona, bo nadaje się zarówno do mrożenia jak i do pieczenia. Ma fajnie dopasowaną pokrywkę, dzięki czemu mogę zabrać posiłek do pracy lub po prostu wstawić do lodówki. Jeszcze Wam pokażę inne wariacje z tym naczyniem w roli głównej, ale teraz przejdę do przepisu. Sklepu Emako reklamować nie muszę, bo jakością obsługi klienta i szerokim wyborem wysokiej jakości asortymentu sam się broni ;)


Składniki na naczynie 22x25x4 cm:

  • 400 g serka mascarpone
  • 2 duże jajka
  • podłużne biszkopty 
  • 1 łyżka cukru pudru
  • 25 ml Amaretto
  • 1 filiżanka espresso
  • kakao do oprószenia
  • świeże maliny

Wykonanie:
W pierwszej kolejności robię espresso, które spokojnie sobie stygnie. Główne składniki powinny być wyciągnięte prosto z lodówki, oczywiście nie chodzi tu o biszkopty, tylko o jajka i mascarpone ;) W pierwszej kolejności wyparzam jajka, oddzielam żółtka od białek. Żółtka ucieram z cukrem pudrem na puszystą jasną masę, dodaję mascarpone oraz amaretto i miksuję do połączenia się składników. Potem szybciusieńko w drugiej misce ubijam białka, które dodaję do żółtek z mascarpone i delikatnie staram się wmieszać, aby wszystko się ładnie połączyło, ale aby masa nie straciła puszystości. 

Następnym etapem jest ułożenie deseru. Biszkopty maczam w espresso i układam na dnie naczynia, na biszkopty wykładam część kremu i lekko rozsmarowuję po całości, posypuję gorzkim kakao. Następnie ponownie układam biszkopty nasączone espresso, na nie krem, a na krem kakao. Na wierzchu ułożyłam maliny i udekorowałam listkami mięty. Potem tylko do lodówki do schłodzenia i można podawać. Proste i nieskomplikowane. Tak naprawdę Kochani to kilka minut roboty ;) 
Buziaki :)

lipca 31, 2019

Cyfrowy Termometr Kuchenny Gefu

Cyfrowy Termometr Kuchenny Gefu

A dzień Dobry Bardzo Serdecznie! O kurcze, jak mnie tu dawno nie było! Od jakiegoś czasu życie blogowe przeniosło się bardziej na platformy społecznościowe (FB i Instagram). Tak czy siak u Blondynki wszystko dobrze, tylko zaczęłam żyć troszkę szybciej i czasami doby brakuje na pisanie. Spokojnie spokojnie nie przestałam tworzyć, mam mnóstwo zdjęć, do których sukcesywnie będę dopisywać przepisy i publikować.


Jeśli chodzi o akcesoria kuchenne nic się nie zmieniło. Nadal jestem na bieżąco i poprzeczka w tej kwestii wciąż ustawiona jest bardzo wysoko. Jakość, funkcjonalność, niezawodność i trwałość, albo to wszystko produkt ma, albo ja nie chcę produktu.

Jakiś miesiąc temu nabyłam kilka konkretów kuchennych, którymi bawiłam się jak małe dziecko i z czystym sumieniem mogę pokazać.

Termometr kuchenny. Właśnie. Oczywiście termometrów w kuchni to ja miałam kilkanaście (do mięsa, do parzenia herbaty, cukiernicze takie za kilkanaście złotych itd.), ale co z tego jak i tak pączki musiałam smażyć na wyczucie,bo albo był za krótki, albo zakres temperatur miał za niski, albo temperaturę mierzył za długo, albo po prostu przekłamywał. Tak samo było z solonym karmelem, przygotowywałam go na czas. Syrop cukrowy do bezy włoskiej całkiem sobie odpuściłam, bo normalnie nie chciało mi się robić żadnej próby nitki. O ile pewne rzeczy można zrobić bez precyzyjnego określenia temperatury, to pewnych rzeczy nie da się przeskoczyć. Ja w temacie
cukiernictwa rozwijam się dalej i dlatego termometr jest dla mnie niezbędny.

Bardzo świadomie postawiłam na niemiecką firmę Gefu, bo niemieckie  i francuskie akcesoria kuchenne dają mi kuchenne poczucie bezpieczeństwa. Serio, zwykle są to niezwykle precyzyjnie i solidnie wykonane rzeczy. Funkcjonalne i niezawodne. Niektóre służą mi od wielu lat.


Nie będę się rozpisywała na temat opakowania, bo to zwykle mnie najmniej interesuje (świetnie zabezpieczone, stylowe pudełko - żadna nowość). Istotny jest dla mnie sam produkt. Tu jak widać prostota i minimalizm. Nie do końca moje ulubione połączenie stali z czernią, nic nie poradzę, że lubię jak moje akcesoria mają cukierkowe kolory, ale kolor w tym temacie jest nieistotny. Termometr jest niezwykle czuły, bo łapiąc szpic opuszkami palców od razu zaczyna mierzyć temperaturę mojego uścisku :) W docelowych pomiarach potraw wskazuje ostateczną temperaturę w przeciągu 4 sekund! I co jest fajne, ma tylko jeden przycisk. Włączasz - mierzysz, wyłączasz - odkładasz.


Prosty, dokładny i zakres temperatury od -45 do 200 stopni Celsjusza - ja czuję się w stu procentach usatysfakcjonowana. Jeśli jeszcze do tego dodam fachową i niezwykle sympatyczną obsługę mnie jako klienta w sklepie, w którym nabyłam wspomniane akcesoria to ja z przyjemnością tam wrócę, tym bardziej, że zawiesiłam tam oko na kilka innych rzeczy, nie tylko do kuchni. Ale ze mnie gapa, ja sobie tu spokojnie piszę, a do ostatniej linijki nie zdradziłam gdzie robiłam zakupy, jakby to była nie wiem jaka tajemnica. Kochani, tym razem EMAKO, naprawdę jest na czym oko zawiesić!


Ps. Nie uciekajcie za daleko, bo lada dzień podrzucę Wam przepis na uzależniający wielozadaniowy solony karmel, buziaki :)

lutego 19, 2019

Krem Oreo

Krem Oreo

No dobra, nie pamiętam już kiedy ostatnio pisałam na blogu.... Czuję się trochę jak gość, choć nadal jest to mój świat, który tworzyłam kilka lat. Choć mam wrażenie, że pisałam całkiem niedawno, daty jednak wyraźnie zdradzają, że minęło trochę dużo czasu od ostatniego wpisu. Częściej mnie można było złapać na fan page bloga lub na insta. Po prostu w moim życiu dużo się działo i nic nie zapowiada, żeby w najbliższym czasie to się zmieniło. Ale dość tego gadania. Mam dla Was fajny krem, który jakiś czas temu całkiem przypadkiem wygooglowałam w sieci (dokładnie Stonerchef)i spontanicznie przygotowałam razem z Młodym. Owszem jest słodki, ale trudno się mu oprzeć. Wstyd przyznać, ale zjedliśmy go na spółkę w kilka dni. Krem ma potencjał, bo mam już na jego wykorzystanie kilka pomysłów, tylko oczywiście na chwilę obecną brak czasu na ich zrealizowanie. Nadrobię któregoś dnia i Wam pokażę kilka zastosowań tego kremu. Drobna uwaga, ja swój krem przygotowałam z 16 sztuk ciastek oreo i jego konsystencja była idealna do smarowania, bo nie gęstniał na kamień. Im więcej ciastek dorzucisz tym bardziej gęsty krem uzyskasz. Najlepszy jest jak po przygotowaniu poleży jakiś czas w lodówce i dobrze się schłodzi. Jeśli chodzi o czas przygotowania, to tylko 5 minut. Serio!


Składniki:

  • 16 - 20 szt ciastek Oreo, razem z nadzieniem ( u mnie poszło 16 szt)
  • 55 g masła
  • 120 ml skondensowanego mleka słodzonego
  • 60 ml zagęszczonego mleka niesłodzonego

Wykonanie:
U nas poszło ekspresowo, bo Młody miksował w blenderze ciastka na bardzo drobny piasek, a ja w tym czasie rozpuściłam masło, do którego wlałam oba mleka, wymieszałam oczywiście cały czas podgrzewając, a potem cienkim strumieniem wlałam Młodemu do malaksera, w którym cały czas miksował ciastka. Tak powstała czarna pyszna masa, którą przelałam do słoika i wstawiłam do lodówki na kilka godzin, żeby krem się dobrze schłodził. To co, miksujemy krem? ;)
SMACZNEGO życzy


czerwca 01, 2018

Torcik Czekoladowy z Truskawkami - bez pieczenia

Torcik Czekoladowy z Truskawkami - bez pieczenia

Trzy ostatnie miesiące przeleciały mi jak jeden dzień. Wszystko w biegu, wszystko szybko i na wczoraj. Swoją uwagę skupiłam na celach jakie sobie wyznaczyłam, uparcie i do samego końca pociągnęłam to szaleńcze tempo, a cel już prawie osiągnięty, bo remont korytarza dobiega końca, ale o tym co się działo napiszę w wolnej chwili. Teraz starłam z laptopa kurz i w pierwszej wolnej chwili postanowiłam napisać przepis, o który tak wiele z Was mnie prosiło.
Któregoś wieczoru przewijając tablicę FB wpadłam na filmik strony pyszne tv, czy jakoś tak, na którym zobaczyłam ten deser. Tak się złożyło, że wszystkie składniki miałam w lodówce. Zrobiłam, ale efekt nie do końca mnie usatysfakcjonował, bo konsystencja musu jak dla mnie wyszła za sztywna. kilka dni potem zrobiłam dwie próby, znaczy się dwa takie deserki, tylko tu zamieniłam spód ciasteczkowy z proporcjami jakie lubię, czyli spód, który nie pokruszy się podczas krojenia i ilość żelatyny znacznie zmniejszyłam. W efekcie końcowym użyłam jej o połowę mniej, deser nadal świetnie zachowuje kształt, ale konsystencja bardziej przypomina mus, a nie czekoladową galaretkę, takie miałam skojarzenie po pierwszym razie. Tak czy siak, przepis jest wart polecenia, bo smak podbił kubki smakowe Młodego, a efekt końcowy podbił moje kubki smakowe :) Do tego cały cykl przygotowania nie zajmuje więcej niż 15 minut. Do tego całość może być bardzo wyjściowa jak położymy do ciasta dekorację. Ja wystylizowałam deser na styl mini torciku. Mini, bo podane proporcje przewidziane są na tortownicę o średnicy 18 cm, ale nic nie stoi na przeszkodzie, aby je podwoić albo potroić i przygotować więcej tego czekoladowego przysmaku. No to do dzieła!


Składniki na tortownicę o średnicy 18 cm:
Spód ciasteczkowy:
  • 150 g herbatników pełnoziarnistych (zwykle kupuję w Biedronce  Bonitki pełnoziarniste)
  • 95 g roztopionego masła
Tu wiadomo, ciacha wrzuciłam do blendera, zmiksowałam na piasek, wlałam masło, wymieszałam i wyłożyłam do tortownicy wyłożonej papierem do pieczenia. Całość ugniotłam łyżką i tak przygotowany spód wstawiłam sobie do lodówki. W tym czasie umytym truskawkom poodcinałam ogonki. Truskawki w wolnej chwili poukładałam na spodzie ciasteczkowym. Po bokach tylko ułożyłam połówki truskawek, aby utworzyły ładną dekorację ciasta.


Składniki na mus:
  • 1 łyżka żelatyny +20 ml wody
  • 150 ml +250 ml śmietanki kremówki 30%
  • 150 g gorzkiej czekolady
  • 50  g cukru pudru

Dodatkowo:
  • truskawki do wyłożenia spodu, tak jak opisałam to wyżej
  • do dekoracji można użyć wszystkiego, ja postawiłam na truskawki, czekoladę i jagody kamczackie z działki ;)

Wykonanie:
Żelatynę wsypałam do małej miseczki i zalałam zimną wodą. Odstawiłam do napęcznienia. W tym czasie do rondelka wlałam 150 ml kremówki, doprowadziłam ją do wrzenia, zestawiłam z ognia i wrzuciłam do niej napęczniała żelatynę. Dokładnie mieszając rozpuściłam ją w kremówce. Następnie do rondelka dorzuciłam czekoladę, tu również mieszając rozpuściłam ją w kremówce. Zawartość rondelka przelałam sobie do miski. W czasie, w którym czekoladowa masa stygła w drugiej misce ubiłam na sztywno 250 ml kremówki z 50 g cukru pudru. Ubitą kremówkę przełożyłam do czekoladowej masy i delikatnie wymieszałam. Czekoladowy mus wlałam do tortownicy na poukładane truskawki. Tortownicę z deserem wstawiłam do lodówki na około godzinkę. 
Tak to już wszystko, prawda, że szybko i łatwo?! Dekoracja dowolna, jak Wam się podoba tak udekorujcie swoje dzieło.
Smacznego

marca 01, 2018

Wołowina duszona w Jasnym Piwie

Wołowina duszona w Jasnym Piwie

Dziś trochę przeniosłam się w czasie o jakieś dziewiętnaście lat. Młody wtedy był taki malutki, a ja w kuchennych powijakach, na etapie sosów z torebki. Internety się dopiero rozwijały, a ja szukałam pomysłów na obiady w starych książkach kucharskich. W jednej z nich, takiej starszej ode mnie natknęłam się na wołowinę w piwie. Zrobiłam raz, a potem wszyscy wokoło domagali się jeszcze i jeszcze. Na każdą uroczystość rodzinną byłam zmuszana do jej przygotowania. Jedną ręką mieszałam w garze, drugą kołysałam Młodego. Wcale się nie dziwię, że otoczenie nigdy nie miało dość tej mojej wołowiny, bo jest naprawdę pyszna! Proces przygotowania określam prosto: 10 minut działania i 2 godziny czekania, czyli dużo czasu dla siebie. Dziś Młody po raz pierwszy jadł to danie i mało brakowało, a wylizałby talerz, co mu się bardzo rzadko zdarza. Dlaczego dopiero dziś? Bo jakoś zapomniałam sobie o tym przepisie i ani się obejrzałam, a tu tyle lat minęło. Na koniec Wam tylko napiszę: Koniecznie zróbcie u siebie w domu taką wołowinkę :)


Składniki na 2 osoby:
  • ok. 750 g wołowiny bez kości (u mnie była łopatka)
  • półcentymetrowy plasterek masła
  • 2 łyżki oleju
  • 2 średnie cebule
  • 1 łyżka mąki pszennej
  • 300 ml jasnego piwa
  • 2/3 szklanki wody
  • szczypta tymianku
  • 1 liść laurowy
  • 1 łyżka cukru
  • sól
  • pieprz
Sposób przygotowania:
Tu będzie prosto i konkretnie. Mięso umyłam, osuszyłam papierowym ręcznikiem, pokroiłam w średniej wielkości kostkę, ale jak lubisz możesz pokroić w większą, to nie ma znaczenia. Cebulę pokroiłam w drobną kosteczkę. Do żeliwnego gara wlałam olej i włożyłam masło, rozgrzałam i na tym tłuszczu na dużym ogniu obsmażyłam mięso z każdej strony, trwało to jakieś 5 minut. Kosteczki mięsa mają się lekko zrumienić.


Usmażone mięso wyciągnęłam na talerz i na pozostałym tłuszczu zrumieniłam cebulę,


po około 3 minutach wsypałam na nią łyżkę mąki i smażyłam jeszcze chwilkę cały czas mieszając.


I tu już prawie koniec działania, bo wlałam piwo, wodę, wsypałam cukier, tymianek, wrzuciłam liść laurowy i na oko sypnęłam pieprzu i soli (ma być do smaku, zawsze można potem jeszcze doprawić).


 Wszystko zmieszałam, przykryłam garnek i na małym ogniu dusiłam około 2 godziny. Po prostu dusimy do momentu, w którym mięso będzie miękkie i delikatne, a sos, w którym się dusi lekko zgęstnieje. Podczas procesu duszenia pasuje od czasu do czasu wpaść do kuchni i zamieszać łyżką w garze, żeby tam nam nic nie przywarło ;)


Z czym podać? Jak widać u nas ja jadłam z kaszą gryczaną, Młody z ryżem, kiedyś podawałam ze świeżą bagietką, można z ziemniakami. Tak więc możliwości macie dużo, po prostu podajcie z czym lubicie ;)
SMACZNEGO życzy

lutego 28, 2018

Solony Kajmak i Cukierki Toffi

Solony Kajmak i Cukierki Toffi

Są książki kulinarne, które czytam i odkładam na półkę. Trafiają się też takie, które praktycznie od razu lądują ze mną w kuchni. Do takich zaliczam też "Trufla, same dobre rzeczy" - Patrycji Doleckiej (wyd. Buchmann). Już dawno trafiłabym z nią do kuchni, ale totalny brak czasu jaki mnie dopadł na początku roku uniemożliwił mi jakiekolwiek dłuższe zabawy w kuchni. Jednak pierwszego luźniejszego dnia stałam z Truflą pod pachą i mieszałam mleko z cukrem na domowy solony kajmak :) A w książce tyle dobrych rzeczy, że zostanę z nią jeszcze chwilę. Co mnie uwiodło? Różnorodność przepisów, od placuszków bananowych, humus, po krupnik grzybowy z soczewicą, a przy okazji dział deserów ma świetne propozycje na zimowe wieczory (ciepłą czekoladę, ciasto drożdżowe, sernik), ale również na upalne dni (koktajle, lemoniady, lekkie sałatki i sorbety). Długo mogłabym tak wymieniać, bo przepisy zapowiadają się świetnie. Przy tym skład taki prosty i ludzki, że nie trzeba odpalać internetu, wystarczy udać się do osiedlowego sklepiku, zrobić zakupy i można gotować. Dla mnie super!


Ja zaczęłam od solonego kajmaku, którego przygotowanie wydawało mi się banalnie proste. Takie też było. Jedynie czas gotowania był u mnie zdecydowanie dłuższy niż proponuje autorka i zamiast 20 minut zeszło mi około godzinę. Pobawiłam się trochę i do przepisu wrócę niebawem, bo zauważyłam, że kajmak gotowany krócej jest jaśniejszy i bardziej płynny i taką konsystencję zamierzam zrobić i posmarować nimi wafle. Gotowany dłużej nabiera typowo karmelowego koloru, masa ładnie odchodzi od ścianek i konsystencja jest gęstsza. Tu jeszcze ciepłym będę chciała posmarować ciasto drożdżowe, a wystudzony tak jak widzicie na zdjęciach już zdążyłam się zabawić i wyłożyłam go na folię spożywczą , uformowałam z niego wałeczek i wstawiłam do lodówki. Tam lekko stwardniał i takim to eksperymentalnym sposobem wyszły mi cukierki toffi, które Młody zjadł praktycznie w kilka minut po czym zapytał kiedy będę robić następne. Chyba lepszej recenzji już nie trzeba :) Ja tu się rozpisałam, a tu pasuje w końcu napisać przepis, bo i Wy chętnie przygotujecie takie cukierki dla siebie lub swoich pociech. No to lecimy z przepisem!

Składniki (wyszło pół średniego słoiczka):
  • 200 ml mleka
  • 200 ml śmietanki kremówki 36%
  • 120 g cukru lub ksylitolu
  • szczypta soli

Sposób przygotowania:
Wszystkie składniki umieściłam w garnku, zamieszałam i postawiłam na średni płomień. Do pierwszego wrzenia stałam przy garnku, bo autorka uprzedziła, że mieszanka może próbować wykipieć, tak też się stało, ale wystarczyło przemieszać całość balonową trzepaczką, potem już wrzało sobie spokojnie. Ja tylko wpadałam co jakiś czas do kuchni i dla pewności sobie zamieszałam w garnku. Po jakiś 30 minutach mleko zaczęło zmieniać kolor na jasny karmelowy, co jakiś czas wszystko się garnku pieniło i dawało wrażenie jakby miało wykipieć z garnka, ale tak tylko straszyło, bo kiedy zobaczyłam tą pianę po raz pierwszy odruchowo zamieszałam zawartość garnka, potem tak jak sobie patrzyłam wszystko podnosiło się tylko do pewnego poziomu, tak więc nie przygotowujcie kajmaku w niskim rondlu, tylko w garnku z wyższymi ściankami. Ja gotowałam kajmak do momentu, aż masa zgęstniała i zaczęła odchodzić od ścianek i taka konsystencja jest idealna do tych naszych cukierków w stylu toffi. Ważne też, aby nie oblizywać łyżeczki, bo kajmak pomału stygnie i można nieźle poparzyć język, wiem o czym piszę :) Sprawdziłam to na sobie :)
Toffi cukierki robi się bardzo prosto, bo wystarczy wystudzić kajmak do temperatury pokojowej, sami zauważycie, że mocno zgęstnieje, wtedy przekładamy masę na folię spożywczą i formujemy wałeczek, który owijamy folią i wstawiamy do lodówki na niecałą godzinkę. Po tym czasie wystarczy wałeczek pokroić na kawałki i można jeść. Nie wiem ile mogą poleżeć takie cukierki, u mnie nie trwało to dłużej niż godzinę.
SMACZNEGO życzy

lutego 28, 2018

Żytnie Naleśniki ze Szpinakiem i Kurczakiem

Żytnie Naleśniki ze Szpinakiem i Kurczakiem

Tamtego dnia w planach miałam naleśniki gryczane ze szpinakiem i kurczakiem. Wystąpił tylko mały problem, w sklepach brakło mąki gryczanej. W sumie powinnam się tego spodziewać, bo często mam tak, że jak czegoś potrzebuję na cito to tego nigdzie nie ma, a jak nie potrzebuję to non stop potykam się o tą rzecz w sklepach. Brak mąki gryczanej nie spowodował jednak zmiany moich planów. Zajrzałam do szuflady, wyciągnęłam mąkę żytnią typ 580 i postanowiłam stworzyć naleśniki żytnie. Bałam się, że wyjdą kruche i ciężko mi będzie zawinąć w nie szpinak, a tu miła niespodzianka. Wyszły bardzo smaczne, fajnie współpracowały podczas zawijania i w smaku naprawdę delikatnie różniły się od tradycyjnych z mąki pszennej. Oczywiście nie byłabym sobą gdybym nie  podrasowała ich smaku kurkumą, którą bardzo lubię, a przy okazji ma właściwości przeciwzapalne i w ogóle bardzo korzystnie wpływa na organizm. Nie poświęcę zbyt dużo uwagi na farsz, bo tu poszłam w klasykę. Szpinak lubi masło, czosnek i riccotę lub fetę, ja lubię też kurczaka i dlatego też wylądował w szpinaku. Chciałam przyciąć troszeczkę kalorii i nie dodałam żółtego sera, którym możecie posypać wierzch naleśników jak macie ochotę, bo takie też są pyszne. Podsumowując, danie jest fajne, bo lekkie, łatwe i szybkie w przygotowaniu, możecie przygotować je wcześniej, a potem tylko zapiec.


Ciasto na naleśniki na 5 szt:
  • 2 jajka
  • szczypta soli
  • 1 szklanka mąki żytniej typ 580
  • 3/4 szklanki mleka
  • 1/2 szklanki wody mineralnej u mnie niegazowanej
  • 1 płaska łyżeczka kurkumy
  • 1 łyżka oleju
Tu opis będzie krótki, bo wszystkie składniki wystarczy razem ze sobą zmiksować na jednolita masę. Jeśli ciasto wyda Wam się zbyt gęste, dolejcie mleka lub wody. Jeśli za rzadkie, dosypcie mąki. Olej dodaję do ciasta, wtedy naleśniki fajnie mi się smażą i nie muszę dodatkowo natłuszczać patelni. W tym temacie to wszystko. Lecimy z farszem.


Farsz:
  • 1 pierś z kurczaka
  • 1 opakowanie szpinaku, u mnie tym razem mrożony
  • 4 ząbki czosnku
  • 1/2 kostki sera feta
  • kawałek masła 
  • sól 
  • pieprz
Dodatkowo:
  • śmietana kremówka 30%
  • kawałek sera żółtego startego na tarce o grubych oczkach
  • 1/4 łyżeczki kukrumy
  • pieprz biały
  • sól
  • 1 łyżeczka startej skórki z cytryny
  • 1 łyżeczka posiekanego koperku
Pierś z kurczaka pokroiłam w małą kostkę, oprószyłam solą i pieprzem i usmażyłam na maśle. Do mięsa dodałam czosnek, podsmażyłam, na końcu szpinak i smażyłam wszystko razem kilka minut. Nie chciało mi się brudzić dodatkowej miski i do wystudzonego szpinaku z kurczakiem wkruszyłam ser feta, wymieszałam i odstawiłam na bok.

Kiedy farsz miałam gotowy zaczęłam smażyć naleśniki i w jeszcze ciepłe zawijałam farsz. Każdy gotowy rulon naleśnika z farszem układałam do naczynia żaroodpornego. Naczynie wysmarowałam masłem, na dno wylałam odrobinę kremówki z przyprawami, dopiero na nią układałam naleśniki. Na końcu wystarczy zalać naleśniki pozostałą częścią kremówki z przyprawami i tu jak chcecie posypać żółtym serem. Piekłam w temperaturze 180 stopni około 25 - 35 minut. 

Drukuj

Copyright © 2016 Blondynka Gotuje , Blogger